Dan na ratunek
Dan na ratunek Rumunii. Wybitny matematyk ma być zbawcą ojczyzny, jej ostatnią szansą
Nicușor Dan wygrał wybory prezydenckie w Rumunii. Jeszcze pół roku temu brzmiałoby to zupełnie abstrakcyjnie. Burmistrz stolicy trzymał się z dala od krajowej polityki, a ta pogubiła tradycyjny sens. W listopadzie w pierwszej turze wyborów prezydenckich zwyciężył Călin Georgescu, propagator teorii spiskowych, wyglądający bardziej jak projekt Kremla niż poważny polityk, który swoje poparcie podkręcił w ciągu ledwie kilku dni i niemal wyłącznie na TikToku.
Prozachodnia część Rumunii wpadła w konsternację. Wywiad dostarczył poszlak, że na TikToku zwycięzcę pierwszej rundy nielegalnie wspierano z zewnątrz. Sąd konstytucyjny anulował tamto głosowanie. Biuro wyborcze zdyskwalifikowało Georgescu, uznając, że nie wypełnia moralnych znamion, które powinien mieć kandydat. Zresztą sam się podłożył. Twierdził, że nie wydał złamanego leja na spektakularną kampanię.
Jego popularność przejął George Simion ze skrajnie prawicowego AUR. Po rumuńsku skrótowiec ten oznacza „złoto” i jednocześnie Sojusz na rzecz Jedności Rumunów. 4 maja Simion wygrał powtórzoną pierwszą turę, zdobył 41 proc. głosów, prawie dwa razy więcej niż Dan. Droga do pałacu Cotroceni i stanowiska o prerogatywach znacznie szerszych niż mają polskiej głowy państwa wydawała się otwarta.
Część Rumunów uznała więc, że w dniu drugiej tury rozstrzygnie się przyszłość ich kraju. Niektórzy 18 maja głosowali z przekonaniem, że to wybory rangi niemieckich z 1933 r. Równolegle wymieniano oszczędności na dolary (bo kurs jest korzystniejszy niż w przypadku mocniej się trzymającego euro). Rozważano kierunki hipotetycznej emigracji. I nie chodziło jedynie o postępowców z wielkich miast.
Suma wszystkich błędów
Perspektywy rządów 38-letniego Simiona wystraszyła się również umiarkowana prawica, mniejszość węgierska, mieszkańcy siostrzanej Mołdawii, z których bardzo wielu – na czele z prezydentką Maią Sandu – ma rumuńskie obywatelstwo i głos w wyborach.