Spiżowy parasol
Z nowym szeryfem Watykanu Trump nie będzie miał łatwo. Od niego zależy przetrwanie Kościoła
MATEUSZ MAZZINI: – Leon XIV to absolwent Villanova University, gdzie pan wykłada. Był pan na kampusie, kiedy go wybrano?
MASSIMO FAGGIOLI: – Byłem w swoim gabinecie, to był ostatni dzień semestru, studenci mieli zaraz wyjeżdżać do domów. Nagle wybrano naszego absolwenta na papieża, wszyscy oszaleli. Dzwony biły nieprzerwanie przez kilka godzin. Tutaj kultura absolwencka jest ogromnie ważna, ludzie chwalą się, gdzie kończyli studia. Uniwersytet na pewno liczy, że Robert Prevost też się pochwali.
Jest pan zaskoczony?
Do pewnego stopnia. Dziwi mnie, że to nie Włoch. Włosi są zawsze doskonałymi kandydatami na trudne czasy. Reprezentują kraj, który nie jest supermocarstwem, więc mogą działać w pewnym oderwaniu od światowej polityki. Jednak kilka dni przed konklawe udzieliłem wywiadu, w którym powiedziałem, że nowy papież może być Amerykaninem – ze względu na Donalda Trumpa. Odkąd wrócił do Białego Domu, łamie jedno międzynarodowe tabu po drugim, zmienia reguły gry. Możliwe, że Watykan poczuł się zmuszony do adekwatnej odpowiedzi. Wybrano więc Amerykanina z doskonałym CV, który jednocześnie wie, jak działa Stolica Apostolska. Jeśli tak postawimy sprawę, to wybór Prevosta staje się zrozumiały.
Czyli to był wybór polityczny?
Nie nazwałbym go w ten sposób. To wybór teologiczny, bardzo katolicki, ale zawiera w sobie przekaz ze świata polityki. Ten przekaz jest zresztą dość jednoznaczny, bo kardynałowie, wybierając Prevosta na papieża, powiedzieli wszystkim, że to wcale nie Trump czy J.D. Vance są najważniejszymi Amerykanami na świecie – tylko właśnie papież Leon XIV. I to jego powinni słuchać amerykańscy katolicy.
Nie wiemy oczywiście, jak brzmieć będzie jego przesłanie, wiele kluczowych kwestii, zwłaszcza geopolitycznych, nie jest jeszcze znanych.