Esencja z prezydencji
Esencja z prezydencji. Jak się udało? Wielkich wizji nie było. Polska parę razy się sparzyła
Pierwszej polskiej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej z 2011 r. towarzyszyły wielkie hasła: „Polska przejmuje stery w Europie”, „Polska pokieruje Unią”. Taki zaszczyt zaledwie siedem lat po wejściu do Unii Europejskiej traktowano zarówno w Warszawie, jak i w Brukseli jako finał politycznej aklimatyzacji Polski w strukturach unijnych. Celebra, jaką w naszym kraju otoczono tamtą prezydencję, niektórych irytowała, ale ułatwiała opowieść o pracach Polski na czele Rady UE, w których przecież na co dzień chodzi zwykle o szczegółowe rokowania, mało zrozumiałe poza bańką brukselską.
W zakończonej 30 czerwca drugiej polskiej prezydencji tym razem Warszawa unikała celebry. Jej hasło przewodnie „Bezpieczeństwo, Europo!” mobilizowało naszych dyplomatów do konkretnej (i wychwalanej przez zagranicznych kolegów) pracy w Brukseli. Ale rząd Donalda Tuska nie próbował wykorzystać unijnego przewodnictwa, by uwypuklać swą rolę w Europie, np. poprzez dodatkowe szczyty. Prawie wcale nie wykorzystywano też tej prezydencji w kampanii prezydenckiej.
Szerpa Tuska
Jak się udało? „Agnieszka poradziła sobie bardzo dobrze. Ale przecież to nie zaskoczenie” – w tym tonie odpowiadają zagraniczni dyplomaci, pytani o ocenę prezydencji, która dla maszynerii negocjacyjnej w Brukseli miała twarz nie tylko ministra do spraw europejskich Adama Szłapki czy innych członków rządu Tuska, lecz przede wszystkim ambasadorki Agnieszki Bartol. To stała polska przedstawicielka przy UE, będąca jednocześnie „szerpą” Tuska, a zatem główną doradczynią premiera w sprawach Unii.
Bartol przecierała szlaki w euroinstytucjach już u progu polskiego członkostwa. Jako jedyna dyplomatka z krajów szykujących się do akcesji weszła w 2002 r.