Dżanna na ziemi
Podróże z „Polityką”. Sarajewo rzuca na kolana. Kto raz był, tego zawsze będzie przyciągać
Dobrze jest wjeżdżać do Bośni i Hercegowiny od strony chorwackiej Dalmacji. Szczególnie latem, bo Dalmacja jest rozżarzona słońcem jak sam szatan, a Bośnia – ze swoimi zielonymi górami, cienistymi lasami i umiarkowanymi temperaturami – naprawdę przynosi ulgę.
Jeśli, powiedzmy, jesteśmy w chorwackim Dubrowniku i serdecznie dosyć mamy już skwierczącego upału, tłumów turystów próbujących nie przewrócić się w klapkach na wyślizganych kamieniach dubrownickich uliczek, restauracji z owocami morza za pół średniej krajowej i sklepów z turystycznym badziewiem, nie ma niczego lepszego niż pojechać na wschód. Do Bośni i Hercegowiny. A konkretnie – do Hercegowiny właśnie, zajmującej południowy zachód tego państwa.
Od razu widać, że wjeżdża się nie tylko do innego państwa, ale też do innej cywilizacji. To stara granica pomiędzy łacińską, katolicką Wenecją i islamską Ottomanią. I o ile Dubrownik, Split, Trogir i w zasadzie wszystkie dalmatyńskie miasta, miasteczka i porty to nastrojowe, budowane z kamienia śródziemnomorze, idealnie kojarzące się z adriatycką idyllą, o tyle spore części Bośni i Hercegowiny to raj, ale otomański.
Islamski raj
„Wiele aspektów kultury osmańskiej niosło ze sobą wysokie walory estetyczne” – pisała Barbara Jelavich w swojej „Historii Bałkanów”. „Osmańska architektura – zarówno domy prywatne, jak i budynki użyteczności publicznej: meczety, mosty, karczmy i urzędy – znacznie przewyższała wszystko, co miało po niej nastąpić. Kultura osmańska niezwykle ceniła ogrody i naturę, a zwłaszcza rzeki i bieżącą wodę. Europejscy podróżnicy byli pod ogromnym wrażeniem romantycznego piękna bałkańskiego krajobrazu”.
Nadal to widać. Na przykład taki Stolac: leży w dolince nad rzeką Bregavą; a ten, kto wjedzie do tej dolinki, nie zechce już z niej wyjeżdżać, bo ma wrażenie, że trafił do dżanny, islamskiego raju.