Wieczny łowca
W jednym Trump jest konsekwentny: to polityka imigracji. Jej zawdzięcza klucz do Białego Domu
Upalne czerwcowe popołudnie w Los Angeles. Kilka kilometrów od centrum grupka Latynosów obsługujących myjnię samochodów gapi się w smartfony, gdy na wielkim ekranie zawieszonym wyżej pojawia się Kristi Noem, sekretarz ds. bezpieczeństwa wewnętrznego, i ostrzega: „Opuśćcie kraj. Jeśli tego nie zrobicie, znajdziemy was i deportujemy”.
Efekt? Ślimaczące się prace przy usuwaniu toksycznego popiołu, spalonych zgliszcz i stawianiu nowych domów w Altadenie i Pacific Palisades, które najbardziej ucierpiały w wyniku katastrofalnych styczniowych pożarów w hrabstwie Los Angeles. Ludzi, którzy je wykonują, odstraszają naloty federalnych służb imigracyjnych, ICE (Immigration and Customs Enforcement). Strach przed deportacją paraliżuje inne budowy. Przytłaczająca większość budowlańców w hrabstwie Los Angeles to imigranci. Niemal połowa nie ma uregulowanego statusu.
Puściej zrobiło się w kalifornijskich kościołach. Alberto Rojas, biskup diecezji San Bernardino, pasterz ponad 1,5 mln katolików w południowej Kalifornii, zwolnił wiernych z cotygodniowego obowiązku uczestnictwa we mszy po zatrzymaniach na terenie kilku parafii. Z ulic zniknęli sprzedawcy kwiatów. Spadła liczba pasażerów metra i autobusów; wzrosła liczba odwoływanych wizyt w przychodniach i szpitalach.
Przypominają się sceny z filmu „Dzień bez Meksykanina” z 2004 r. Kalifornia budzi się ze snu, przeciera oczy i spostrzega, że wszyscy Meksykanie zniknęli. Gdzie się podział Jose? Gdzie dostanę burrito? Nie ma komu zbierać śmieci, truskawek i kalafiorów. Brakuje ludzi na budowach. Znika prezenter pogody, nie przychodzą gosposie i ogrodnicy, szaleńczo podrożało awokado, agenci straży granicznej zaczynają szukać nowej pracy, a polityczni twardziele zmieniają ton.
Od 2004 r.