Drakula na lodówkę
Podróże z „Polityką”. Transylwania, wielka cukierkowa pułapka. Sam Orbán często tu przyjeżdża
Jeśli wjechać do Transylwanii od zachodu, od strony Węgier, przekraczając rumuńską granicę pod Oradeą, to czymś w rodzaju bramy do tej krainy jest miasto Huedin. Och, dziwne to miasto, gdzie można zobaczyć gotycki kościół z XIII w., szkołę podstawową w kształcie litery E na cześć małżonki Franciszka Józefa I, cesarzowej Elżbiety zwanej Sisi, oraz starorzymski pomnik grobowy. Ale przewodniki nie wspominają o największej atrakcji – romskich pałacach stojących na przedmieściach, zwanych w mieście „eleganckimi willami”.
Widać je już z oddali, rżną po oczach światłem słońca odbitym od blaszanych dachów powyginanych w kształt pagód, czasem z wielkimi gwiazdami Mercedesa na dachach czy płotami z napisem „Versace”. Wielospadowe dachy, wieżyczki, dobudówki, cuda na kiju.
Miejscowi Rumuni i Węgrzy zżymają się na te „wieżyce”, jak się na nie tu mówi, i wściekają na architektów, którzy je projektują (najbardziej znany jest Nicolae Bușilă z Timişoary, okrzyknięty „architektem Cyganów”). Ale można je uznać za wychylenie wahadła – im bardziej Romowie czuli się upodleni w przeszłości, tym bardziej teraz starają się zaimponować sobie samym i sąsiadom: „I co, patrzcie, ile jesteśmy warci!”.
W gruncie rzeczy przypominają te wille to, co próbowała rzucić w oczy sąsiadom Macedonia, kiedy uznała, że nie wystarcza jej słowiańska tożsamość, i przypięła sobie tożsamość Macedonii starożytnej, Aleksandrowej. Zamieniła więc swoją stolicę w kicz mający udawać antyczne miasto i oblepiła titowski brutalizm (często najwyższej próby) białym gipsem imitującym marmur uformowanym w starożytnawe kolumny i kapitele.
Rumunia niemieckawa
No i tak się zaczyna Transylwania. W ogóle nie wygląda tak, jak sobie można wyobrazić na podstawie filmów i książek.