Stambulska pętla
Podróże z „Polityką”. Spieszcie się oglądać stary Stambuł, bo nie przetrwa kolejnego trzęsienia ziemi
Stolica trzech wielkich cywilizacji (i kilku pomniejszych) od tysięcy lat wciąż znajduje się w tym samym miejscu. I może z tego powodu przypomina palimpsest. Tak jak jej najważniejszy zabytek – Hagia Sophia. Ta prawosławna katedra podczas wypraw krzyżowych na krótko została kościołem rzymskokatolickim. Następnie była osmańskim meczetem, potem muzeum, a od pięciu lat znów jest muzułmańską świątynią.
Tak samo jest z całym Stambułem. Znany historyk sztuki Süleyman Faruk Han Göncüoğlu przekonywał mnie kiedyś, że jego miasto miało co najmniej 135 nazw. „Nie ma takiego drugiego na świecie – mówił i wyliczał: – Alma Roma, Konstantynopol, Islambol, Darul-Hilafe, Kostantiniyye, Bizantion, Dersaadet, el-Faruk, Asitane”. Łacinnicy nazywali je Makedonja, Rosjanie – Tekfurije, Persowie – Kajseri-i Zemin, Żydzi – Wizendowina itd.
Dla swoich władców to miasto – bez względu na nazwę – było zawsze pułapką, pętlą luksusu, fałszywego bezpieczeństwa i oślepiającego piękna, która zaciskała się niepostrzeżenie na ich szyjach, doprowadzając w końcu do ich upadku. Tak było z Konstantynem XI, ostatnim cesarzem Bizancjum, który najpierw nie dopuszczał myśli, że może być ostatni, a potem czekał biernie na nieunikniony koniec. Tak było z bezwładnymi sułtanami osmańskimi z początku XX w., których władza kończyła się na pałacowych murach. Tak było w końcu ze spadkobiercami Mustafy Kemala Atatürka, założyciela Republiki Tureckiej, którzy w porę nie zauważyli, jak właśnie w Stambule rośnie ich pogromca Recep Tayyip Erdoğan. Czy teraz kolej na niego?
Czytaj też: