Zadzwońcie po milicję
Zemsta Trumpa na wielkich miastach. Coraz częściej używa Gwardii Narodowej w politycznej wojnie domowej
Gdyby Ryszard Ochódzki, bohater komedii „Rozmowy kontrolowane”, wysiadł z pociągu na Union Station w Waszyngtonie, nie zobaczyłby tam niczego zaskakującego. Na ulicach wozy bojowe, a żołnierze z karabinami patrolują okolice dworca. Czyli wszystko w normie, bo akcja komedii rozgrywa się przecież w grudniu 1981 r., kiedy gen. Jaruzelski wprowadził w Polsce stan wojenny. Dla odmiany mieszkańcy Waszyngtonu mają prawo być zdziwieni. Niektórym może się wydawać, że trafili na plan surrealistycznego filmu. Dopiero po chwili dociera do nich, że to druga kadencja Donalda Trumpa.
Pierwsi żołnierze pojawili się na ulicach 14 sierpnia, tydzień po konferencji prasowej, na której prezydent przedstawił reporterom apokaliptyczną wizję miasta: „Liczba morderstw w Waszyngtonie jest wyższa niż w Bogocie, Meksyku i innych najgorszych miejscach na świecie. (…). Stolica naszego kraju została opanowana przez brutalne gangi, krwiożerczych kryminalistów, bandy szalonych, rozwydrzonych wyrostków, znarkotyzowanych maniaków i tłumy bezdomnych. Wezwałem Gwardię Narodową, żeby przywróciła porządek, rządy prawa i bezpieczeństwo na ulicach”.
Zemsta za wybory
Skąd taka decyzja? Bezpośrednim impulsem była nocna bijatyka, której ofiarą okazał się 19-letni Edward Coristine. Chłopak ten, lepiej znany jako „Big Balls”, na początku roku został jednym z najważniejszych pomocników Elona Muska w osławionym DOGE, czyli Departamencie ds. Efektywności Rządu. Jego zawrotna kariera wywoływała oburzenie lub kpiny. 3 sierpnia Trump umieścił w mediach społecznościowych zdjęcie poturbowanego Coristine’a i zagroził, że jeśli władze miasta dalej będą tolerować rozbój na ulicach, to „rząd federalny przejmie bezpośrednią kontrolę nad Waszyngtonem”.