Sprawa „Guardiana” i „Observera”. Dziennikarze w obliczu wrogich przejęć i nacisków
Ostatnie wydarzenia w USA, takie jak sprawa zwolnienia Jimmy’ego Kimmela po nacisku administracji Trumpa czy plany przejęcia przez nią kontroli nad algorytmem TikToka, budzą wiele pytań na temat wolności słowa. Niby nic się nie stało, nikt nie został wtrącony do łagru, żaden dziennikarz nie został zastrzelony przez „siły porządkowe” ani zamordowany i pocięty piłą, jak dzieje się to w przeróżnych reżimach, gdzie przemoc jest obsceniczna, a dławienie wolności prasy jaskrawe.
Tymczasem w świecie, który jest tej przemocy pozbawiony, owa wolność ograniczana jest w inny, bardziej elegancki sposób. Ot, ktoś kupi sobie Twittera i podreguluje algorytm, ktoś inny zainwestuje w dziennik mający stać na straży wartości, ktoś wykupi lokalną prasę. Albo najstarszą na świecie gazetę niedzielną.
Kto obserwuje „Observera”
Na początku grudnia 2024 r. doszło do strajku dziennikarzy brytyjskiego dziennika „The Guardian” i wychodzącego co niedzielę „The Observer”. Przyczyną była złożona we wrześniu oferta zakupu tygodnika przez Tortoise Media. To brytyjska platforma medialna założona w 2019 r. m.in. przez Jamesa Hardinga (byłego redaktora „The Times” i dyrektora działu wiadomości BBC). Działa w modelu „slow journalism” (przeciwieństwo szybkiego cyklu newsów, koncentrujące się na pogłębionych analizach; stąd w nazwie „tortoise”, czyli żółw), zajmuje się publikacją tekstów i podkastów, a także organizacją debat z udziałem czytelników.