Wojna z piwnicy.
Wojna widziana z piwnicy. Na powierzchni maszyny niosą śmierć, ludzie zeszli pod ziemię. Relacja Pawła Reszki z frontu
Mały oddział zwiadowców – Orest, Rico i Cichy – ma przejść na lewy brzeg rzeki Oskil. Zadanie trochę szalone. Zazwyczaj rzekę przekracza się, pędząc dobrze opancerzonym samochodem. Ale dziś żaden samochód nie przejedzie, wszystkie przeprawy zbombardowane przez Rosjan. Trzeba będzie maszerować wąską kładką z duszą na ramieniu.
Przyczółek na lewym brzegu to jeden z najtrudniejszych odcinków frontu. Od wschodu, południa i północy są pozycje Rosjan. A od zachodu, za plecami, rzeka. Jeśli obrona się gdzieś posypie (najgorsza sytuacja jest na północy, pod Kupiańskiem), znajdą się w kotle. – Trzeba zrobić wszystko, żeby utrzymać pozycję i się nie cofać – mówi płk Wołodymyr Walczuk, dowódca oddziału Orion, brygady wojsk pogranicznych Pomsta.
Oskrzydlanie i niszczenie dróg zaopatrzenia to typowa taktyka Rosjan. – Stoimy tu od pięciu miesięcy. Ataki na logistykę to codzienność – dodaje płk Walczuk, zawodowy oficer Straży Granicznej, który od początku pełnoskalowej inwazji zdążył przekwalifikować się w dowódcę liniowego batalionu.
Tam
Mosty są zniszczone od dawna. Zastąpiły je prowizoryczne przeprawy. Saperzy odbudowują je z trudem każdego dnia, a Rosjanie każdego dnia bombardują. Ostatnia przetrwała 40 minut. Kiedy przeprawy nie działają, zaopatrzenie przewożone jest na drugi brzeg za pomocą pontonów albo zrzucają je drony. Ludzie mogą się przemknąć tylko małymi grupkami po kładkach.
Każdy oddział idący „tam” musi być zgłoszony do sztabu. Dostaje „okienko”, kiedy ma się pojawić w umówionym miejscu opodal rzeki. Łącznościowcy sprawdzają aktywność przeciwnika w powietrzu. Grupa osłaniająca obserwuje, czy na niebie nie pojawiły się drony.
Oddział czeka w ciszy.