Koń św. Franciszka
Koń św. Franciszka. Meloni przywraca narodowe święto. Tylko że Włosi nie chodzą już do kościoła
Wbrew prognozom sceptyków Giorgia Meloni już od trzech lat pewnie włada Włochami. Dawna protegowana Silvia Berlusconiego, która zaczynała w postfaszystowskiej młodzieżówce, znana potem jako populistyczna krzykaczka („wrzeszcząca blondynka” – mawiały elity), zadziwiająco sprawnie zdaje egzamin z praktyki rządzenia.
Na arenie międzynarodowej utrzymała poprawne relacje z Ursulą von der Leyen i zyskała sympatię Donalda Trumpa. Jednocześnie nadal stoi po stronie Ukrainy, wbrew popularnym we Włoszech prorosyjskim sympatiom. Na scenie wewnętrznej zdołała zaś utrzymać poparcie własnego elektoratu, mimo że jako premier (Meloni z zasady odrzuca feminatywy) zrezygnowała z wiecowego radykalizmu.
Co nie mniej ważne, zachowała jedność trudnej koalicji z dwoma wicepremierami: prorosyjskim, antyunijnym Matteo Salvinim z Ligi i proeuropejskim oraz antyputinowskim Antonio Tajanim z dawnej partii Berlusconiego Forza Italia. Dlaczego zatem teraz – jak mówi znany włoski idiom – Meloni próbuje jeszcze dalej „zajechać na koniu św. Franciszka”?
Czytaj też: Rząd Meloni upokarza lewicę. Nieudane referendum da jej zwycięstwo w wyborach?
Ani naród, ani państwo?
Kwestia świąt narodowych, i szerzej – modelu narodowej tożsamości – to we Włoszech delikatna materia. W oficjalnym zestawieniu dni wolnych od pracy figurowały dotąd – poza świętami kościelnymi – jedynie Święto Pracy (1 maja) oraz Dzień Wyzwolenia (25 kwietnia) i Święto Republiki (2 czerwca).
Dwa ostatnie, związane z wydarzeniami z lat 1945–46 – podobnie zresztą jak robotnicze „święto majowe” – nieomylnie wskazywały na antyfaszystowskie inspiracje ojców założycieli Republiki, która powstawała w kontrze do totalitarnego reżimu Mussoliniego.