Świat

Maroko, Kuba, Aruba: pod palmę

Ayuthaya (Tajlandia) fot.  yuchinkay, Flickr (CC BY AL) Ayuthaya (Tajlandia) fot. yuchinkay, Flickr (CC BY AL)
Choć narciarze uważają każdy dzień spędzony poza stokami za stracony, wielu z nas szuka zimą słońca w krajach ciepłych i jeszcze cieplejszych.

Jeszcze przed podróżą warto sobie zadać pytanie, czego od takiego wyjazdu oczekujemy. Jeśli ma to być klasyczne „plaża i morze”, a w środku zimy jest to jakiś priorytet, to najpierw trzeba ustalić, co to jest „ciepły kraj”. W katalogach biur podróży znajduje się wiele kierunków, gdzie na zdjęciach widać palmy, ale nie zawsze oznacza to, że jedziemy w prawdziwe tropiki.

Najbliżej położone ciepłe miejsca z wyjazdowej oferty (bierzemy pod uwagę oferty największych polskich operatorów) to Cypr, Tunezja i Egipt. Cypr to rzeczywiście prawdziwy europejski „piec”, chyba najgorętsze miejsce tak blisko Polski, ale w lecie i na jesieni, bo w zimie (grudzień–luty) można się tam spodziewać średnio 16–17 st. C, a temperatura wody nie przekracza 16 stopni. Można więc spacerować i zwiedzać zabytki starożytności, ale o plażowaniu i morskich kąpielach w letnim stylu trudno tu mówić. Podobnie jest w tym czasie w Tunezji, choć bardziej sucho, za to zimniej w nocy. Wycieczka na Saharę zatem – tak, zwiedzanie Kartaginy jak najbardziej, ale pławienie się w ciepłych wodach – już nie. Oczywiście, kiedy akurat nie ma wiatru, niebo się wyklaruje, to koło południa można się na basenie wygrzewać, ale – krótko mówiąc – nie są to upały.

Nieco lepiej sytuacja wygląda w uwielbianym przez część Polaków Egipcie. Jest tam w zimie trochę cieplej, bardziej przyjazne jest też morze, już nie Śródziemne, a Czerwone (nad nim leżą dwa główne kurorty Hurghada i Szarm el-Szejk). Jeździ tam wielu miłośników podwodnych przygód, a szkółki nurkowania są na każdym kroku. Trzeba się jednak przyzwyczaić do silnych wiatrów, zwłaszcza wieczorem, i do odmiennej flory bakteryjnej w jedzeniu. Warto pojechać do Luksoru i Doliny Królów (4 godz.

Reklama