Jad Mouawad pisze dla "International Herald Tribune" o prawdopodobnie ostatnich wielorybnikach na Alasce.
Każdego lata i jesieni Inuici, rdzenni mieszkańcy jałowego północnego brzegu Alaski, biorą swoje łodzie ze skór fok i działka harpunnicze - i wyruszają na łowy. Zabijanie wielorybów jest celebrowane we wszystkich wsiach, a kapitanowie dzielą połów z krewnymi i sąsiadami. Muktuk, surowa skóra i tłuszcz wieloryba, jest cennym smakołykiem. Ale właśnie teraz ten tradycyjny sposób życia wszedł w konflikt z jedną z najpilniejszych światowych potrzeb: znalezieniem nowych złóż ropy.
Royal Duch jest zdeterminowany, by zacząć eksploatować wielkie rezerwy leżące tuż poza brzegiem Alaski. Administracja Busha popiera pomysł i dała firmie pozwolenia na dzierżawę dna morskiego, które oddają do ich dyspozycji obszar wielkości województwa mazowieckiego.
Te dzierżawy mogą okazać dużo ważniejsze niż zakończone niepowodzeniem odwierty w Arctic National Wildlife Refuge (Arktycznym Narodowym Sanktuarium Przyrodniczym), choć zwróciły dużo mnie uwagi. Według niektórych szacunków ilość ropy na dnie morza przy brzegach Alaski może przekraczać rezerwy występujące w całych Stanach Zjednoczonych, choć niejasne jest, ile z niej można będzie rzeczywiście wydobyć. Shell chciał się tego dowiedzieć, ale spotkał się z niespotykanym przymierzem inuickich wielorybników i działaczy ochrony środowiska, którzy złożyli przeciw niemu pozew w amerykańskim sądzie. Argumentują oni, że głośnie wiercenie przy brzegu Alaski może zakłócić szlaki migracyjne wala grenlandzkiego, uniemożliwiając Inuitom połów przydzielonej im ilości 60 ssaków.
Rdzenne społeczności nie są całkiem przeciwne wydobyciu i produkcji ropy.