Trzy samoloty Kadafiego i jego świty odleciały do Sewilli w Hiszpanii, gdzie wódz libijskiej rewolucji rozpoczyna, tym razem 4-dniową, podróż. Potem czekają go jeszcze rzymskie wakacje. Oczywiście we Włoszech. Rzecz nie byłaby warta odnotowania, gdyby nie pytanie, dlaczego przywódcy Francji, Hiszpanii i Włoch gotowi są wystawić swój autorytet na próbę dla spełnienia zachcianki Kadafiego.
Jest o czym pisać. W czasie swej wizyty we Francji przywódca libijskiej rewolucji odwiedził po dwakroć prezydenta Sarkozy'ego w Pałacu Elizejskim. Przyjęty był z honorami w Parlamencie i w siedzibie UNESCO. Poświęcił też godzinę na zwiedzenie pałacu w Wersalu, pół godziny na odwiedzenie Luwru, obejrzał Paryż, rozbił wielki beduiński namiot w ogrodach hotelu Marigny, gdzie przyjmował największych francuskich biznesmenów i polował na bliżej nieokreśloną zwierzynę w podparyskim Rambouillet.
Pomimo napiętego programu znalazł też czas, by skrytykować Francję za nieprzestrzeganie praw człowieka, w tym za złe traktowanie uchodźców. Dodajmy, że w Libii nielegalni uchodźcy, a jest ich ok. 60 tysięcy, umieszczani są w obozach. Znane są też przypadki wyrzucania ich z kraju... na pustynię.
Po tych emocjach prezydent Sarkozy musiał odetchnąć z ulgą, gdy, na jego wyraźną prośbę, Kadafi potępił jednak zamach Al Kaidy w Algierze. Doprowadzenie do sfinalizowania ogromnych kontraktów z Libią (m. in. sprzedaży 21 Airbusów, 14 samolotów bojowych Rafale i budowy elektrowni atomowej - ponoć do odsalania wody morskiej) było dla Sarkozy'ego celem głównym. 10-miliardowy (w euro) kontrakt zszedł jednak na dalszy plan wobec ogromu politycznych reakcji wokół wizyty przywódcy libijskiej rewolucji.