W „Czarodziejskiej górze” Tomasz Mann wkłada w usta swego bohatera opinie o Rosjanach: „Azja pochłania nas... świecące ślepia wilka stepowego, śnieg i wódka, nahajka, Szlisselburg i chrześcijaństwo”, „niech pan im (tj. Rosjanom) przeciwstawi swoją własną, swoją wyższą (słowo wyróżnione) istotę, syna Zachodu”. A na wieść o wielkiej pożyczce, której Francja udzieliła Rosji na rozbudowę linii kolejowej w Polsce – jeden z bohaterów „ze ściśniętym sercem myślał o przyjaźni oświeconej republiki z bizantyńską Scytią, bo nie godziła się z jego pojęciami moralnymi”.
Rosjan ranią takie pogardliwe opinie. Były one pospolite w Europie. Dlaczego jednak dziś Polacy, a nie Niemcy czy Francuzi, mają etykietkę niepoprawnych rusofobów? Poza oczywistą różnicą położenia geograficznego – oba te narody nie były przecież rosyjskimi koloniami – trzeba zwrócić uwagę na dwie przyczyny. Po pierwsze, Polska nigdy nie przeżyła okresu takiego zafascynowania Związkiem Sowieckim, Stalinem i komunizmem jak Europa Zachodnia, zwłaszcza Francja, gdzie wielkie nazwiska inteligencji, artystów zdobiły listy Francuskiej Partii Komunistycznej, a historia szpiegostwa notuje na przykład „piątkę z Cambridge”, wykształconych Anglików, którzy z przyczyn ideowych pomagali Sowietom. Moda na Rosję, pewien bojaźliwy dla niej szacunek, o czym w Polsce niewiele wiadomo, bardzo złagodził rusofobiczne tradycyjne opinie, które przytacza Mann.
Ale jest i druga, ważniejsza przyczyna. Dyplomacja i polityczne wyrachowanie. Mało kto z zachodnich polityków wdaje się w krytykowanie Rosji, niewielu mówi o prawach człowieka. Można ubolewać z tego powodu. Czy Polska powinna stać w pierwszym szeregu? Czy ma obowiązek ostrzegania Zachodu przed Rosją? Pewnie ma – z racji historycznych. Katyń Stalin urządził Polakom, a nie Francuzom czy Anglikom. Ale inni robią z tą samą Rosją dobre interesy. – Musicie się zdecydować, czy wolicie forsować ogólnoeuropejski podręcznik historii, czy robić biznesy i stawiać realne, strategiczne cele – mówi mi zachodni dyplomata. W gruncie rzeczy nasi zachodni sojusznicy i partnerzy po prostu nie wierzą, by nas Pan Bóg wyposażył w zdolność cynicznego, politycznego myślenia.
Kiedy polityczne kontakty Polski z Kremlem ustały, to w kołach dyplomatycznych mówiono, że przewodniczący Komisji UE José Manuel Barroso miał namawiać naszego prezydenta Lecha Kaczyńskiego do grania na tę samą unijną nutę wobec Rosji i pytał: „Czy uważa pan, że samotnie wywrze wielkie wrażenie na Putinie?”. Potem zaś, wysłuchawszy naszych do Rosji pretensji, pytał Kaczyńskiego: „A jak pan Putina próbował przekonywać, bo ja już siedem razy się z nim spotkałem?”. Stanowisko Barroso oczywiście można łatwo wykpić, bo ani znów tak wielkiej solidarności unijnej nie ma, ani jeszcze nie widać takiego, kto miałby na Putina istotny wpływ. Ale w gruncie rzeczy Barroso ma rację.
Jakie są cele wizyty premiera Tuska na Kremlu, pierwszej od 2001 r. wizyty polskiego premiera w Moskwie? Odkleić gębę rusofoba przyklejoną Polsce na Zachodzie – najczęściej niesłusznie, ale mocno. Żeby nasza opinia w sprawach ważkich była lepiej słuchana – objaśniają w kołach dyplomatycznych. Nie będzie słuchana, jeśli Polskę będą na Zachodzie brać za kraj, który nie potrafi z Rosją rozmawiać racjonalnie. Czy to coś przyniesie? Dopiero zobaczymy.
Rozmawiać z Rosją „taką, jaka jest” – oznacza przyjąć praktykę mocarstw zachodnich. Zachód doskonale widzi wyraźny, może groźny, wzrost rosyjskiej pewności siebie („Wydźwignęliśmy się z zapaści” – powiedział Putin u końca swej pierwszej kadencji), umie jednak uszanować rosyjską drażliwość. Kreml upiera się głośno, że musi być partnerem równorzędnym: wie, że nie jest, bo gospodarczo znaczy niewiele, w sensie jakiegoś wzorca, modelu dla innych – jeszcze mniej, wojskowo – starzeje się i słabnie. Oficjalna Rosja nie znosi być pouczana o niczym, a już szczególnie o demokracji, ma się za dostatecznie wielką, by wymyślić swój własny – choć dobrze nie wiadomo jaki – oryginalny system społeczny. Łamanie praw człowieka? Czeczenia? Putin brutalny i bezwzględny? Straszenie Europy odwetem? – No dobrze, ale czy Europejczycy będą umierać za Władywostok? – pyta dyplomata, parodiując znane w Polsce kapitulanckie hasło. Jak jest Putin na Zachodzie widziany, mówi się bardzo poufnie, natomiast na pierwszy plan wysuwa jego podstawową zaletę: skutecznego gwaranta bezpieczeństwa. I Zachód gotów jest przymknąć oko na liczne niedostatki rosyjskiej polityki. Czy Warszawa ma przyjąć postawę jedynego sprawiedliwego i „wyizolować się z zespołu Europy Zachodniej i USA?”.
Znane w świecie gremium komisja trójstronna, zrzeszające wpływowe osobistości z USA, Europy i Japonii, w referowanym w „Polityce” wielkim raporcie o Rosji zalecała Zachodowi, by zmienił podejście: skoro prawdziwe partnerstwo na razie nie wchodzi w grę, to „musimy radzić sobie z taką Rosją, jaka jest, a nie jaką chcielibyśmy sobie wymarzyć”. Teraz wiemy, skąd premier wziął ów zwrot do swego exposé. Od czasu raportu Rosja nie stroniła od zdań szorstkich i drażniących, tak że w publicystyce europejskiej mówiono o powrocie do zimnej wojny. Jednak teraz, na Forum w Davos, amerykańska sekretarz stanu Condoleezza Rice, obwiniając wprawdzie Rosję za „niemądrą i nieodpowiedzialną retorykę”, stwierdziła, iż gadanie o nowej zimnej wojnie jest „hiperbolicznym nonsensem”, i wyliczyła wiele pól konstruktywnej współpracy z Moskwą.
Co może zrobić Tusk?
Naśladować panią Rice.
Rura
„Rura” to w stosunkach polsko-rosyjskich termin historyczny, są jeszcze na chodzie ludzie, którzy jeździli „na rurę”. To się kojarzyło nieźle, bo praca przy budowie rurociągu dawała zarobek. Dziś „rura” oznacza nieszczęsny rurociąg północny, a Polska – jak to wyraził minister Sikorski – jest szczególnie wyczulona na porozumienia zawierane ponad naszymi głowami, takie jak kiedyś pakt Ribbentrop-Mołotow. Wydaje się jednak, że wrzawę wokół rurociągu trzeba próbować wyciszyć. Dobrze, że problem powierzono wicepremierowi Pawlakowi, któremu przyrodzona flegma i chłopski – w najlepszym sensie – rozum podpowiedziały takie oświadczenie: „Dyskusja o dostawach gazu była nieproporcjonalnie wyolbrzymiona w stosunku do roli, jaką odgrywa on w polskiej gospodarce. Trzeba przywrócić właściwe proporcje, nie można pozwolić sobie na prymat ideologii”.
Co to oznacza? Zamiast dyskutować o polityce, pokazać Rosjanom (i Niemcom oraz Holendrom i Brytyjczykom – partnerom Rosjan w rurociągu pod Bałtykiem) nasze zalety jako kraju tranzytowego. Prawdziwy pech, że Tusk jedzie do Moskwy w sytuacji, kiedy korek na wschodniej granicy szkodzi opinii „dobrego tranzytu” przez Polskę. Niemniej, trzeba prezentować wyliczenia: że można zrezygnować z rurociągu północnego i zbudować tańszy – Amber albo Jamał II. Może przypomnieć, że ciągle mamy – bezterminowe, ale mamy – porozumienie międzyrządowe z Rosją z 1993 r. o budowie Jamału II. Premier Tusk ma podobno w Moskwie forsować właśnie Amber, który doprowadzałby rosyjski gaz przez Łotwę, Litwę i Polskę do Niemiec i dalej. Nie będzie to łatwe: Amber nie ma nawet wstępnego studium, a szef Gazpromu Aleksander Miedwiediew natychmiast odparował, iż koncern już się dogaduje z Azerbejdżanem, by kupić nowe złoża gazu, i przypomniał, że Polska sama chciała ograniczyć odbiór gazu przez Jamał.
Lustrzane odbicie tej gry mamy na południu. Kiedy po rozpadzie ZSRR środkowoazjatyccy satelici zyskali wolną rękę – Amerykanie wystartowali w wyścigu po gaz i ropę w basenie Morza Kaspijskiego. Przez ostatnie 10 lat zbudowano rurociągi omijające Rosję w „południowym korytarzu”. Rosja jednak się obudziła, zwłaszcza że może kupować gaz w Azji Środkowej po 100 dol. za m sześc., a sprzedawać w Europie Zachodniej po 300. Wiele krajów skarży się na taki dyktat cenowy. Ale co z tego? W konkurencji do amerykańskich i unijnych projektów (rurociąg Nabucco – gaz z Iranu i Azerbejdżanu) Rosja forsuje swój projekt South Stream przez Morze Czarne i buduje sojusz z Bułgarią, która staje się jej „koniem trojańskim w Unii”, ponadto z Serbią, która wpuściła Gazprom do siebie, odstępując mu monopol (zapewne m.in. dlatego, iż Rosja jedyna twardo broni serbskich, sentymentalno-historycznych praw do Kosowa). Austriacki koncern OMV odsprzedał Gazpromowi połowę udziałów w ośrodku handlu gazem w Baumgarten. Słowem, toczy się wielka światowa gra, w której Polska, jej zapotrzebowanie na gaz i jej obawy odgrywają skromną rolę.
Rosyjski dyplomata, zachęcając nas do przyjmowania inwestycji rosyjskich, mówi z przekąsem: – Przecież nie wszyscy rosyjscy biznesmeni to żuliki i wory (chuligani i złodzieje). Boimy się inwestycji rosyjskich w polską energetykę, bo jesteśmy szczególnie wyczuleni na możliwy dyktat. A nasi partnerzy unijni? Trudno ocenić. Zachodni kontrahenci podkreślają, że w każdym razie złoża w Rosji są bezpieczniejsze niż na Bliskim Wschodzie czy w dawnej sowieckiej Azji Środkowej. Można śmiało formułować tezę, że obecnie stosunki Rosji z Zachodem są z obu stron napędzane przez gospodarkę. Wielu hołduje tezie, iż związanie się z Rosją jest bezpieczne, bo w formule „złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma” wiąże obie strony.
Co może zrobić Tusk?
Trzymać się linii Pawlaka. Uważnie policzyć.
Tarcza
Tarcza antyrakietowa ma być porozumieniem polsko-amerykańskim, w którym trzeba uzyskać jak najlepsze od Waszyngtonu warunki. Ale pamiętajmy, że tarcza jest przede wszystkim porozumieniem USA–Rosja. Początek amerykańskiego programu Missile Defense zaczyna się w grudniu 2001 r., kiedy Waszyngton wypowiedział układ ABM (o ograniczeniu systemów obrony przeciwrakietowej), zawarty z Rosją właśnie, i nakazał instalację pierwszej wyrzutni na Alasce. Rosja czując, że nie ma sił na podjęcie podobnego programu – protestowała i dalej protestuje. Ameryka szuka dróg porozumienia z Rosją, raz oferuje jej udział w tym programie, innym razem znów proponuje, że zmniejszy skalę programu w Europie, jeśli Rosja skłoni Iran do rezygnacji z prac nad bronią jądrową.
Znów: sytuacja Polski jest trudna, bo widać gołym okiem, że rozgrywa swoją partię o umocnienie sojuszu z Ameryką, lecz siedzi na sali, gdzie mistrzowie szachów grają na wielu szachownicach naraz, a akurat nasza to pole małe i z boku. Nie można pozwolić, by Rosja miała „ostatnie słowo” w decyzji, co ma być instalowane w Polsce, to jasne. Ale rozmowy z Rosjanami o tarczy powinny nam ułatwić ugranie lepszych warunków z Amerykanami.
Co może zrobić Tusk?
Powtarzać, że nie chcemy być żadnym wrogiem Rosji. Łagodzić kanty.
Cary, komuniści i Katyń
Nominacja „Katynia” do Oscara przypomina o niezagojonej ranie w stosunkach między obu narodami. Słyszymy, że w rosyjskich kinach „Katyń” będzie pokazywany od 5 marca – rocznicy dnia, w którym Stalin podpisał decyzję o wymordowaniu polskich jeńców. Czemu ranie niezagojonej?
Chcielibyśmy większej od władz rosyjskich ekspiacji, większej wrażliwości na polskie łzy. Ale też trzeba powiedzieć, że dotychczasowe gesty Rosjan zostały przez Polaków zignorowane. Jelcyn bardzo był poruszony przy pomniku katyńskim na cmentarzu Powązkowskim w Warszawie i uronił łzę. O odszkodowaniach rosyjskich dla rodzin katyńskich Rosjanie nie mogą myśleć, gdyż utonęliby w oceanie roszczeń własnych obywateli. Zresztą, nie mamy dobrej odpowiedzi na przypomnienia, że Stalin zamordował nie dziesiątki tysięcy, lecz miliony Rosjan i że łez nie starczy. Zresztą Rosjanie w tym względzie Polaków nie rozumieją. Po pierwsze dlatego, iż większość – tak jak i ludzi na Zachodzie – zwyczajnie nie ma pojęcia o zbrodni katyńskiej. Po drugie, półoficjalne stanowisko rosyjskie w tej sprawie jest takie: dzisiejsza rzeczywistość nie może być zakładnikiem historii.
Nikt w Rosji przecież nie może rewidować narodowych mitów, a zwłaszcza „oswobodzenia od faszyzmu”, jednego z mitów założycielskich. Innym mitem, jeszcze z wieku XIX, którego z kolei nie rozumiemy po polskiej stronie, jest wizja Rosji mesjanistycznej, która broni wszystkich Słowian (dziś zwłaszcza Serbów), a Polacy są w niej albo niewdzięcznymi dziećmi, nie pamiętającymi o wyzwoleniu ich ojczyzny, albo – jak w 1605 r. – wręcz agresorami z Zachodu, „łacinnikami”, którzy plądrowali Bizancjum. Jeśli zapytać przeciętnego rosyjskiego dziennikarza o okres PRL, będzie przekonany, że Moskwa, odejmując sobie od ust, pomagała demoludom w odbudowie kraju. Nie tylko inaczej oceniamy pakt Ribbentrop-Mołotow, ale i Jałtę. Jeszcze dwa lata temu rosyjskie MSZ zarzuciło Warszawie fałszywą jej interpretację. Moskwa twierdzi, że „w jej wyniku Polska uzyskała same korzyści – granicę na Odrze i Nysie, stała się silna, wolna, niezawisła i demokratyczna, a jej bezpieczeństwo gwarantowały nie tylko USA i Wielka Brytania, ale również ZSRR”. Cóż na to odpowiedzieć?
Co może zrobić Tusk?
Bardzo uważać na polskie świętości.
Polska partia na Kremlu
W jednej ze swych prawdziwie politologicznych „not” nasz genialny poeta Cyprian Kamil Norwid doskonale nazywa rosyjskie wrażliwości (nic się nie zmieniło przez wieki?): „Trzeba Rosji zostawić nieco europejskiego charakteru”, a w innej pokazuje nam, co robić: „... że granicząc z Rosją trzeba w niej mieć swą partię”. Mamy dziś taką? Oto, co pisał o tym dokładnie 20 lat temu wielki znawca Rosji Andrzej Drawicz: „Jeździ od nas do nich masa ludzi, jedni służbowo, do różnych prac, inni w odwiedziny, wielu po to, żeby kupić i sprzedać. I co z tego? Niestety w mało wyczuwalny sposób sprzyja to obalaniu stereotypów, zakłócaniu tępego poczucia wyższości, odstępowaniu od urazowego myślenia, elementarnemu bodaj różnicowaniu tego, co u sąsiadów ludzkie, a co ludziom narzucone. Paradoksalnie: znacznie wszechstronniej zrozumieli na ogół Rosję ci z rodaków, którzy zaznali jej z najgorszej strony: z więzień, łagrów, deportacji”.
Czy coś się dziś zmieniło? Owszem, dużo mniej ludzi jeździ, młode pokolenie rzadziej zna język rosyjski. Rosja oczywiście waży mniej i w polskiej polityce, i w polskiej gospodarce. Gdyby Polacy mieli prawo głosu w Rosji, to na kogo by głosowali w wyborach? Może uświadommy sobie, iż poza partią Putina druga najważniejsza w Rosji partia to komuniści Ziuganowa, a trzecia – hałaśliwi wielkorusowie Żyrynowskiego. Nasza partia to kto?
Co może zrobić Tusk?
Niewiele. Warto kreślić plany dla wsparcia wymiany kulturalnej i młodzieżowej. Trzeba myśleć o przyszłości, wierzyć, że Rosja też przeżyje kiedyś swój rok 1989.