Gerhard Grünberg, 57-letni kelner z Berlina, został pierwszą ofiarą "furii barowej". Opowiedział obecnym dziennikarzom, jak grzecznie poprosił palącego klienta o wyjście na zewnątrz. Usłyszał, że odbiera mu jego prawa - i dostał pięścią w nos.
Zakaz palenia w miejscach publicznych, barach, pubach i restauracjach, wprowadzony w Niemczech 1 stycznia, zaowocował różnymi buntowniczymi inicjatywami. W Berlinie pojawiły się np. tunele dla niepalących i obwoźne pomieszczenia dla palaczy z zestawem didżejskim i sofami, które kursowały po ulicach zbierając niezadowolonych palaczy, donosił w styczniu The Guardian.
Szczególnie w Berlinie, siedzibie licznych subkultur czułych na punkcie swobód obywatelskich, w wielu kawiarniach i klubach wszyscy palą, jak palili. Zakaz zaczęto egzekwować dopiero 1 lipca, pod groźbą grzywny 1000 euro. "To nie ma sensu", argumentują obrońcy palenia. "W Berlinie wszystko jest dozwolone - tylko nie palenie?". Ale zakaz właśnie odwołano.
Palić każdy może
Trybunał Konstytucyjny w Karlsruhe przychylił się do skargi trójki restauratorów z Berlina i Badenii-Wirtembergii, którzy argumentowali, że zakaz dyskryminuje małe lokale o powierzchni mniejszej niż 75 m kw., w których nie da się wydzielić osobnego pomieszczenia dla palących. Na mocy werdyktu sądu, parlamenty landów mają czas do końca 2009 roku, aby albo całkowicie zakazać palenia we wszystkich lokalach (bez możliwości wydzielania osobnych pomieszczeń dla palaczy), albo w ogóle zakaz znieść, bo dyskryminuje małe lokale i jest niezgodny z konstytucją.