Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Bystry Boris

Johnson Boris

Mer Londynu Mer Londynu mattbuck4950 / Flickr CC by SA
Czy mer Londynu ekscentryk Boris Johnson zapanuje nad światową metropolią, w której za cztery lata odbędą się kolejne Igrzyska Olimpijskie?

Londyn ma szczęście do nietuzinkowych włodarzy. Urząd wybieralnego w wyborach bezpośrednich mera wielkiego Londynu ustanowiono po referendum w 2000 r. Nie należy go mylić z ceremonialnym lordem merem londyńskiego City.

Najpierw przez dwie czteroletnie kadencje rządził metropolią lewicowiec „Czerwony” Ken Livingstone. Zasłynął z tego, że walczył z laburzystami Blaira (ale w końcu się pogodzili), kochał się w Castro i Chavezie, od którego chciał kupić tanio wenezuelską ropę dla londyńskich autobusów, i z rozładowania korków metodą drastycznych opłat (25 funtów od dużego auta) za wjazd do centrum.

W maju prawica wystawiła przeciwko Kenowi (ur. 1945 w Londynie) Borisa Johnsona (ur. 1964 w Nowym Jorku). Livingstone tym razem miał poparcie laburzystów, ale wcale mu to nie pomogło. Kiedy partia rządząca traci popularność, zaczyna przegrywać wybory najpierw lokalne i samorządowe, a potem powszechne. – Livingstone lekką ręką wydawał pieniądze miasta, miał słabą kontrolę nad finansami – wyjaśnia Wiktor Moszczyński, rzecznik Zjednoczenia Polskiego w Wielkiej Brytanii, wieloletni działacz Partii Pracy. – Era laburzystów kończy się, a Livingstone narobił sobie za dużo wrogów. Dlatego Ken nie miał szans, nawet gdyby wyborcy zapomnieli o jego dziwacznych sympatiach politycznych i socjalistycznym rozdawnictwie pieniędzy. Wyborcy, którzy mieli już dość Livingstone’a, poczuli, że Johnson to nie najgorsza alternatywa: – Znany z telewizji, wieczny optymista, zawsze na luzie – wylicza Moszczyński.

Johnson zapytany jeszcze jako mały chłopak, kim chciałby być w przyszłości, odpowiedział: królem świata. I w pewnym sensie dopiął swego, bo czyż Londyn, miasto 300 języków, nie jest tyglem kultur, światem w pigułce? A i Boris lubi się chwalić, że w jego żyłach płynie ponoć krew turecka, niemiecka, francuska, a nawet królewska. A w rodzinie ma znanych dziennikarzy i żydowskich plutokratów od Marks and Spencer.

Kosmopolityczne korzenie nieźle pasują do kosmopolitycznego Londynu. A na dodatek Johnson ma doskonałe kontakty w londyńskiej elicie i sporą popularność w społeczeństwie, co zwykle bardzo pomaga w polityce. Elita zna go i ceni jako absolwenta elitarnych szkół w Eton i Oksfordzie, wziętego publicystę i zdolnego redaktora, a szersze kręgi rozpoznają w nim uczestnika ulubionych teleturniejów, satyryka i bohatera tabloidów.

Czasem przesadza: mieszkańcom Liverpoolu, skąd pochodził jeden z zamordowanych w Iraku zakładników, zarzucił, że pławią się w zbiorowym kompleksie ofiar, za co brat zabitego publicznie obrzucił Borisa wyzwiskami.

Za gafy przepraszał, ale tak, że wywoływał kolejne skandale. W bulwarówkach, gdzie trafiał na pierwsze strony, mnożyły się opowieści, jak w dzień ślubu zgubił obrączkę itp. Gorzej, że rozpisywały się też o szczegółach jego burzliwego życia osobistego (dwa małżeństwa, rzekome romanse i aborcje narzeczonych).

Ta dwuznaczna popularność stanowiła jednak nie byle jaki kapitał polityczny i Johnson w końcu z niego skorzystał.

Andrew Gimson, autor książki o Johnsonie, pisze, że na studiach w Oksfordzie kolegował się on m.in. z Radkiem Sikorskim. Johnsonowi zależało na prezesurze prestiżowego związku studenckiego Oxford Union i miał przekonywać antykomunistę Sikorskiego, że on, Boris, ma sympatie socjaldemokratyczne. Łgał, ale wiedział, że ma większe szanse na zwycięstwo jako lewicowiec (wygrał). Należał wraz z Sikorskim i Davidem Cameronem, dziś liderem torysów i prawdopodobnie przyszłym premierem brytyjskim, do Bullingdon Club, czyli bractwa bardzo kosztownych, bo obficie zakrapianych, kolacji w wyłącznie męskim towarzystwie. Showmanowi Borisowi gafy i zdrady uchodziły na sucho. Nawet kompromitująca wpadka, jaką było zmyślenie cytatu podczas stażu w redakcji dziennika „The Times”, nie przerwała jego dziennikarskiej kariery. Przez kilka lat był korespondentem prawicowego dziennika „Daily Telegraph” w Brukseli, a w latach 1999–2005 redaktorem naczelnym opiniotwórczego brytyjskiego tygodnika „The Spectator”.

Polityka we krwi

Ojciec Borisa, Stanley, ma równie duży apetyt na sławę i władzę jak syn. W maju, kiedy Boris startował na mera Londynu, Stanley chciał zostać kandydatem na posła z ramienia swojej partii w okręgu, gdzie wcześniej mandat posła zdobył... jego syn. Boris Johnson posłował do brytyjskiego parlamentu z zamożnego okręgu Henley on Thames przez dwie kadencje od 2001 do 2008 r. Jednocześnie w opozycyjnym gabinecie cieni Davida Camerona, swego kolegi z Oksfordu i lidera torysów, był odpowiedzialny za sprawy edukacji.

Miał więc całkiem spore doświadczenie, kiedy torysi, żądni sukcesu i upokorzenia rządzącej lewicy, wystawili go na mera Londynu. Mimo to znana publicystka lewicowa Polly Toynbee napisała wtedy w „Guardianie”, że ten „błazen, seryjny kłamca i socjopata” absolutnie nie nadaje się do rządzenia wielkim miastem o globalnym znaczeniu. A Cameron jeszcze pożałuje, że poparł tego klowna, który nie dość, że nie ma się co równać z merem Nowego Jorku Bloombergiem, to jeszcze ma w nosie zwykłych londyńczyków i ich życiowe problemy. Boris musiał zaleźć za skórę Toynbee: zapamiętała mu, że w prawicowym „Daily Telegraph”, gdzie regularnie pisuje felietony, wytknął jej obłudę, bo użala się nad biednymi, a posyła własne dzieci do drogiej prywatnej szkoły.

Nastroje były tak niechętne lewicy, że podobne ataki na Johnsona tylko wzmacniały jego szanse. – Wygrał, bo ostro walczył i pokazał w kampanii, że mu zależy na tym, by być merem Londynu – mówi „Polityce” Gimson – a także dlatego, że ma wspaniały kontakt z ludźmi, nawet tymi, którzy nienawidzą polityków, no i dlatego, że torysi są na fali. Sylwia Milan z polonijnego tygodnika „Cooltura” dodaje łyżkę dziegciu: – Każdy by wygrał na jego miejscu, nie miało znaczenia, jak wygląda i jak się zachowuje, tak silna była potrzeba zmiany. Dziennikarka przypomina, że Livingstone był dużo bardziej przychylny emigrantom: odwiedzał polski ośrodek kulturalny POSK, zaprosił media imigranckie do ratusza. – A tu nagle na konferencji prasowej pojawia się były premier Marcinkiewicz i oświadcza, że odda głos na Johnsona. Boris poszedł jak burza: zdobył 1,168 mln głosów – o ponad 100 tys. więcej niż Ken i dał konserwatystom panowanie nad stolicą państwa. Nagrodą i zachętą dla Borisa będzie zapewne pensja: 137 579 funtów rocznie.

Cięcia po Kenie

I chyba na razie sobie na te pieniądze zapracował. Kiedy minęło pierwsze sto dni mera Johnsona, dominowały oceny pozytywne. – Ludzie znów interesują się dzięki niemu polityką, chcą wiedzieć, co zrobi dalej – bilansuje Gimson, który uważa, że członkowie obecnego rządu Gordona Browna wyglądają przy Johnsonie na karzełki.

– Wymienił ekipę w ratuszu, zaczął sprawdzać, gdzie podziały się pieniądze miasta, jak wydawała je administracja Kena – wylicza Moszczyński. Co jeszcze?

Boris zakazał picia alkoholu w metrze, wyprowadził personel na perony, co zwiększyło poczucie bezpieczeństwa, wycofał się z planu budowy wysokościowców forsowanego przez Livingstone’a i zniósł drakońską opłatę za wjazd terenówek do centrum, zmienia ustawienia świateł ulicznych na dłuższe dla kierowców, chce wspierać rowerzystów, zamknął czasopismo magistratu „The Londoner” wydawane za Kena, co pozwoli oszczędzić prawie 3 mln funtów rocznie. A do Pekinu na olimpiadę poleciał klasą ekonomiczną.

Wziął się za młodocianych chuliganów, zrobił swym zastępcą czarnoskórego konserwatystę Raya Lewisa, próbującego wyprostować życiowo murzyńską młodzież we wschodnim Londynie, a kiedy Lewis znalazł się pod obstrzałem lewicy za rzekome grzechy z przeszłości i został zmuszony do dymisji, stał przy nim do końca. Moszczyński zauważa też minusy: – Przede wszystkim wciąż nie widać jasno kierunku, w jakim chce zmierzać jako mer Londynu. Zdaniem Sylwii Milan, Boris zbiera przede wszystkim punkty dla siebie i dla Camerona, wykorzystując kiepskie nastroje związane z drożyzną.

Johnson stał się wizytówką konserwatystów i pracuje na niego cały sztab ludzi, by pokazać go tylko wyłącznie z dobrej strony, a ukryć wszelkie niedociągnięcia – mówi Moszczyński.

Cud posada

Zasadniczym testem dla szalonego mera będzie olimpiada w 2012 r. W Pekinie wywijał radośnie flagą brytyjską i obiecywał, że ping-pong wróci do swej kolebki – Chińczycy mieli mieszane uczucia, obserwując gospodarza następnych igrzysk. Wydawał im się nieokrzesany, ale tak naprawdę mogło chodzić o to, że Johnson, prócz zachwytów nad tempem zmian i widowiskową stroną igrzysk pekińskich, wyrażał też obawy, że mur dzielący Chiny od Zachodu trwa i będzie trwał, a nowej chińskiej burżuazji nie bardzo zależy na demokracji i wolności mediów. Londyn, inaczej niż Pekin, będzie miał i olimpiadę, i wolność.

Johnson obiecuje, że olimpiada w Londynie też będzie fantastyczna i że londyńczycy nie dopłacą do niej ani pensa więcej ponad ustalony już budżet. Budżet ten wynosi 9,3 mld funtów i mer zapewnia, że się w nim zmieści. Oby. Pewności nie ma. Czasy są ekonomicznie niestabilne, co może oznaczać duże wahania cen. – Dlatego Borys ma rację, że nie chce naśladować Chińczyków – uważa Gimson. Wątpliwa jest też popularność igrzysk wśród londyńczyków. Początkowy entuzjazm przyćmiły właśnie złe rokowania ekonomiczne. Jednak po olimpiadzie w Pekinie sytuacja znów się zmieniła: najlepszy w historii medalowy wynik Brytyjczyków poprawił nastroje. Projekt wybudowania specjalnego olimpijskiego stadionu na zawody rowerowe nie jest już krytykowany. Wiktor Moszczyński jest optymistą: – Myślę, że Johnson poradzi sobie z przygotowaniami.

Jeśli poradzi sobie też z modernizacją metra, gigantycznymi korkami, chuligaństwem, to bardzo pomoże konserwatystom, ale i swojej dalszej karierze politycznej. Bystry Boris wie o tym doskonale i nic dziwnego, że nazywa urząd mera Londynu najlepszą posadą w Wielkiej Brytanii. Ale nie byłby sobą, gdyby nie dodał złośliwie: „To cud, że laburzyści stworzyli ją akurat wtedy, gdy istniało ryzyko, że ją stracą”.

Współpraca: Agnieszka Mazurczyk

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi - nowy Pomocnik Historyczny POLITYKI

24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny POLITYKI „Dzieje polskiej wsi”.

(red.)
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną