Rosyjskie organizacje nacjonalistyczne szykują się już do wielkich demonstracji, które odbędą się 4 listopada, w dniu narodowego Święta Jedności. Mimo oficjalnej niechęci władz, organizatorzy - wśród których znajdują się m.in. Ruch Przeciw Nielegalnej Imigracji, Rosyjski Ruch Społeczno-Narodowy, "Sojusz Słowiański", Rosyjski Front Narodowo-Bolszewicki - liczą, że tegoroczny Rosyjski Marsz uda się przeprowadzić we wszystkich okręgach Federacji.
Demonstranci pójdą z hasłami: "Rosja - rosyjska ziemia" i "Moskwa - rosyjskie miasto". W wydanej niedawno wspólnej odezwie do narodu przekonują, że nieustannie rosnąca liczba cudzoziemców stanowi zagrożenie, któremu trzeba przeciwdziałać, aby Rosja nie straciła własnego oblicza. Koreańczycy, Ormianie, Gruzini, Arabowie, Azerowie, Mołdawianie, Ingusze, Czeczeńcy, Tadżycy, Wietnamczycy, Chińczycy - wymieniają po kolei nacje, które stopniowo stają się w Rosji coraz liczniejsze, podczas gdy samych Rosjan ubywa. Zdaniem rosyjskich nacjonalistów przybysze z Kaukazu i Azji przywożą ze sobą przestępczość i islam, tworzą etniczno-kryminalne klany, współpracujące ze skorumpowaną administracją.
Rosja dla Rosjan
Chociaż pod podobnymi poglądami otwarcie podpisuje się niewielu Rosjan, to jednak chcieliby oni, aby rząd ograniczył strumień gastarbeiterów. Ogromnym poparciem cieszy się też idea państwa, w którym mniejszości mogłyby swobodnie żyć i pracować pod warunkiem przestrzegania rosyjskich zwyczajów i prawa. Jak wynika z badań Centrum Analitycznego Jurija Lewady, opublikowanych w ostatnim roczniku "Opinia publiczna 2007", ideę "Rosji dla Rosjan" popiera 54 proc. ankietowanych.
Dziś, co trzeci Rosjanin czuje się we własnym kraju dyskryminowany przez cudzoziemców, którzy nie okazują gospodarzom "dostatecznego szacunku", zachowują się wobec nich wyzywająco, a nawet wrogo i "nie czują wdzięczności za to, że żyją na rosyjskiej ziemi". Jednocześnie Rosjanie są mniej lub bardziej przekonani, że w ich kraju w przyszłości może dojść do krwawych starć etnicznych na masową skalę. Co piąty ankietowany przyznaje, że już dziś w miejscu jego zamieszkania odczuwalne są napięcia na tym tle.
Wiadomości o konfliktach etnicznych i napadach na cudzoziemców coraz częściej pojawiają się w rosyjskich mediach. Ofiarami przemocy są przede wszystkim Chińczycy i Wietnamczycy oraz mieszkańcy byłych republik radzieckich, położonych w Azji Środkowej i na Kaukazie, wśród poszkodowanych są też inni "niesłowianie". Do starć najczęściej dochodzi w okolicach Moskwy i Petersburga, gdzie skupia się największa liczba imigrantów. Ale i inne miasta nie są wolne od etnicznych konfliktów. Na przykład niedawno ma moskiewskim dworcu kolejowym nieznani sprawcy zaatakowali gastarbeiterów z Tadżyskistanu. Do pomieszczenia, gdzie odpoczywali po pracy, ktoś wrzucił butelki zapalające. Uciekający w przerażeniu przed płomieniami ludzie wpadali wprost na noże zamaskowanych napastników. Ci bili bez pardonu. Czterech tadżyckich robotników w ciężkim stanie odwieziono do szpitala.
Scenariusz ten sam
Zdaniem rosyjskiej agencji informacyjnej Rosbalt, napady na cudzoziemców są coraz bardziej zorganizowane, a liczba narodowych konfliktów rośnie. Większość z nich rozwija się według podobnego scenariusza. Konfrontacja zwykle zaczyna się od drobnej zwady, do której dochodzi w publicznym miejscu. Potem pod hasłem "naszych biją", w konflikt wciągani są ludzie różnego wieku i pozycji społecznej - pisze Elena Dudina, korespondentka Rosbaltu.
Tak właśnie w połowie września doszło do bijatyki w podmoskiewskim Sołniecznogorsku, w wyniku której zginęło dwóch Rosjan, a ponad 10 osób zostało rannych. Przyczyną konfliktu była sprzeczka uzbeckich robotników ze sprzedawczynią miejscowego sklepu. Kiedy za ekspedientką wstawili się świadkowie zdarzenia, Uzbecy przez komórki wezwali na pomoc rodaków z terenu pobliskiej budowy. Spór zakończył się bijatyką, w której wzięło udział około 40 osób. Milicja aresztowała 20 osób, podjęto też zwiększone środki bezpieczeństwa żeby nie dopuścić do międzyetnicznych starć, wywołanych śmiercią dwóch Rosjan. Niektóre z uzbeckich rodzin wywieziono czasowo z miasta.
Władze obawiały się powtórki z wydarzeń w Kondopodze w 2006 r. Po sprzeczce w miejscowym barze doszło tam wówczas do starcia, w którym imigranci z Kaukazu zabili dwie osoby. Pogrzeby ofiar przerodziły się w masowe zamieszki, w czasie których na ulicach zapłonęły samochody, podpalano i plądrowano restauracje i punkty handlowe, a kilkadziesiąt kaukaskich rodzin trzeba było w pośpiechu ewakuować.
Ale przyjezdni nie są w Rosji tylko niewinnymi ofiarami. Prawie 27 proc. przestępstw, popełnianych przez niepełnoletnich, to dzieło cudzoziemców, pisze Elena Dudina. Według danych prokuratury moskiewskiej 44,5 proc. wszystkich przestępstw w stolicy popełniają "goście". Przy czym są to przestępstwa coraz bardziej bezwzględne, pisze Ferghana.ru za agencją ITAR-TASS. Szczególnie zwiększyła się liczba zabójstw, pobić z ciężkimi uszkodzeniami ciała, stale rośnie ilość gwałtów, kradzieży i przestępstw, związanych z narkotykami.
W szarej strefie
Ilu imigrantów przebywa na terenie Rosji, tego dokładnie nie wie nikt. Jedyna w miarę pewna liczba, jaką podaje Federalna Służba Migracyjna to 2 mln osób, które zalegalizowały swój pobyt lub uzyskały pozwolenie na pracę. Ale to tylko czubek góry lodowej. Jak się szacuje, nielegalnych imigrantów jest w Rosji ok. 10 razy więcej. W samej tylko Moskwie żyje ich prawdopodobnie od 1 do 3 mln. Stali się nieodłączną częścią miejskiego widoku. Zajmują dolne piętra rynku pracy - wykonują najmniej prestiżowe, najmniej opłacalne i najbardziej ciężkie prace. Zamiatają ulice, pracują na budowach, kładą asfalt, rozkładają towary w sklepach, remontują mieszkania. Pracują na czarno, często za głodowe stawki i w nieludzkich warunkach.
Pracodawcy chętnie wykorzystują przybyszów, przy czym skala zatrudniania na czarno jest ogromna. Według analityka agencji Rosbalt z pracy nielegalnych robotników korzystają nawet solidne miejskie przedsiębiorstwa, a liczba firm wykorzystujących niewolniczą siłę roboczą stale rośnie.
Życie w słodyczach
W ubiegłym roku w Petersburgu przeprowadzono kontrolę w jednym z przedsiębiorstw, zajmujących się produkcją wyrobów cukierniczych na rynki rosyjskie. Okazało się, że w nieludzkich warunkach pracuje tam 50 Uzbeków, którym zabrano dokumenty i nie wypuszczano poza teren zakładu. Mieszkali tam na trzypiętrowych pryczach, niektórzy z rodzinami. W zatłoczonych norach niewolnicy produkowali ciasteczka nabite pałeczkami kałowymi, podsumowuje Rosbalt.
Pół roku później ponad 40 niewolników z Uzbekistanu odkryto w okręgu Samarskim. Podobnie, jak ich rodacy w Petersburgu, oni też produkowali słodkie orzeszki, herbatniki i rurki w budynku, który jednocześnie był dla nich więzieniem. Pracodawcy zabrali im paszporty i pozbawili możliwości opuszczenia terytorium hali produkcyjnej. Wypłata wypłacana była nieregularnie, w większości wypadków nie przekraczała 300 rubli, donosi centralnoazjatycki portal Ferghana.ru. Według Ferghany, samarski sąd nakazał uwolnionych Uzbeków deportować i nałożył na nich kary administracyjne w wysokości 2 tys. rubli.
Największe nadużycia i najbardziej wyrafinowane metody wyzysku kwitną jednak w budownictwie - piszą Konstanty Frumkin i Aleksiej Lossan w internetowym tygodniku Demoskop Weekly, wspieranym m.in. UNFPA, francuski instytut badań demograficznych INED i rosyjski Humanitarny Fundusz Naukowy. Przywołują historię pewnej dużej firmy budowlanej, która co dwa miesiące rekrutowała nowych robotników z Azji Centralnej. Potem, nie wypłaciwszy zarobku, deportowała ich do ojczyzny przy pomocy przekupionej milicji.
Byle taniej
Jedną z popularnych metod obniżania kosztów przez pracodawców jest też kwaterowanie robotników, zarówno tych legalnych, jak i zatrudnianych na czarno w stołecznych akademikach. Miejsce jest tu nieporównywalnie tańsze niż w najtańszej kwaterze w mieście. Handel powierzchnią mieszkalną stał się dochodowym biznesem dla administracji uczelni. Według ocen ekspertów, prawie 20 tysięcy miejsc w 118 akademikach uniwersyteckich Moskwy oddawane jest przyjezdnym, w tym czasie, kiedy część zamiejscowych studentów jest zmuszona wynajmować prywatne kwatery. Choć oficjalnie wolne miejsca wolno przekazać tylko innej uczelni, to akademiki pełne są gastarbeiterów. Zajmują oni w nich czasem nawet po kilka pięter.
Rankiem pod domy studenckie podjeżdżają podstawiane przez pracodawców autobusy, do których ładują się imigranci, wieczorem te same autobusy przywożą ich z powrotem. Studenci, którym udało się dostać miejsce w akademiku, muszą się godzić z towarzystwem oficjalnych robotników zagranicznych i nielegalnych handlarzy narkotyków. Zagęszczenie prowadzi też do sprzeczek i waśni, które łatwo przeradzają się w konflikty narodowe, pisze analityczka agencji Rosbalt.ru.
Dzielnice dobre i złe
Napływ imigrantów szczególnie odczuwany jest w Petersburgu i w Moskwie, gdzie żyje i pracuje ok. 30 proc. wszystkich zagranicznych robotników. W Moskwie tworzą się enklawy wychodźców, które wkrótce mogą przekształcić się w prawdziwe getta, gdzie moskwianin nie odważy się zapuścić, a samochody będą płonąć, jak na ulicach Paryża, ostrzega Elena Dudina z Rosbaltu.
Jak pisze Dudina, za chlebem do Moskwy jadą zwykle ludzie najbiedniejsi, często z rejonów, gdzie silne są rodowe, klanowe zwyczaje. W Rosji żyją we własnym środowisku, Nie znają języka rosyjskiego, ani rosyjskiego prawa. Nie przyjmują miejskiej kultury, norm współżycia i postępowania. Co więcej - większość z nich nie chce tego wszystkiego znać i przyjmować, a ich dzieci kopiują zachowania rodziców. Nawet ci, którzy posyłają swoje dzieci do rosyjskich szkół często zmuszeni są zabierać je stamtąd z powodu konfliktów z rówieśnikami. Na porządku dziennym w szkołach jest obrażanie i ubliżanie uczniom niesłowiańskim, nauczyciele nie radzą sobie z etnicznymi problemami uczniów. W efekcie coraz częściej na obrzeżach miasta pojawiają się klasy, złożone w całości z dzieci imigrantów, podkreśla Dudina.
Socjolog Olga Wendina z Centrum Badań Geopolitycznych RAN zwraca uwagę, że rosnąca liczba imigrantów budzi niezadowolenie moskiewskiej klasy średniej. Są to jednak ludzie, którzy z mocy swojego wykształcenia i wychowania nie przejawiają zewnętrznej agresji wobec przyjezdnych, a po prostu porzucają rejony, w których notuje się zwiększony napływ niesłowiańskiej ludności. Szczególnie dotyczy to miejsc, gdzie wśród przyjezdnych przeważają przedstawiciele Czeczenii, Zakaukazia, Azji środkowej, Chin, wyraźnie różniący się wyglądem od rosyjskich moskwian. W ten sposób tworzą się etnicznie dobre i złe rejony, uważa rosyjska socjolog.
Koniec klasy średniej
Pojawiają się też radykalne głosy o nieuchronnym końcu moskiewskiej klasy średniej. "Stołeczna klasa średnia wymiera, a jej miejsce zajmuje niskokulturowy kontyngent z rosyjskiej prowincji i zagranicznych dziur", pisze Jewgienij Bałakcyn, publicysta ekonomiczno-finansowego portalu kapital-rus.ru (wspieranego m.in. przez Targowo-Przemysłową Izbę Rosji, Administrację Kraju Krasnodarskiego oraz firmy konsultingowe i prawnicze).
Kolosalny wzrost cen i gęstości zaludnienia w stolicy prowadzą do tego, że coraz bardziej przekształca się ona w komercyjne centrum i coraz bardziej traci swoją atrakcyjność jako miejsce stałego zamieszkania. Drożyzna powoduje, że w Moskwie normalnie żyć mogą tylko ludzie z wysokimi dochodami. Dziś miesięczny zarobek w wysokości 2 tys. dolarów nie jest osiągnięciem. Przyjmuje się raczej, że jest to minimum dla mieszkańca stołecznego megalopolis. Jednak zapewnić sobie taki dochód w stolicy może coraz mniejsza liczba rdzennych mieszkańców. Najzdolniejsi wyjeżdżają za granicę.
Za to dla prowincjuszy i gastarbeiterów Moskwa pozostaje rzeczywistą szansą. Przybysze akceptują jakąkolwiek pracę, wynajmują w pobliżu byle jakie mieszkanie. Nie wiedzą, gdzie będą mieszkać i pracować jutro, żyją z dnia na dzień, pisze Bałąkcyn. Bo dla nich Moskwa jest tylko miejscem zarabiania pieniędzy - oni są tu czasowo i tak się czują.
Bez litości
Demograficzne prognozy są bezlitosne. Liczba obywateli Rosji maleje. Społeczeństwo się starzeje, rośnie liczba emerytów. W 2007 r. kraj stracił prawie ćwierć miliona ludzi. Według progrnoz ekspertów, każdego roku liczba ludzi w wieku produkcyjnym zmniejsza się w Rosji prawie o milion. Do 2025 r. zabraknie 19 mln pracowników, ocenia tygodnik gospodarczy Kompania.
Teoretycznie łatwo byłoby sprowadzić do pracy Rosjan ze słabo zaludnionych i biednych połaci Syberii, gdzie płace są niskie i bezrobocie duże. Ale w przeciwieństwie do azjatyckiego gastarbeitera, rosyjski robotnik będzie oczekiwał mieszkania o choćby minimalnym komforcie, znośnych warunków sanitarnych i czasu wolnego. Azjatycki imigrant pracuje bez wytchnienia i żyje w miejscu pracy. W dodatku wystarcza mu zapłacić 5 czy 7 tys. rubli zamiast 25, podkreśla Filip Mostocki, korespondent agencji Rosbalt. Rosja jest skazana na imigrantów.