Po trzydziestu latach od reform gospodarczych Deng Xiaopinga, kiedy grupa mieszkańców „wioski reform" Xiaogang po raz pierwszy rozparcelowała skolektywizowaną ziemię, chłopi z Xiaogang znów są przodownikami. Teraz przewodzą gospodarczej liberalizacji chińskiej wsi, dzierżawiąc ziemię biznesmenom z Szanghaju w zamian za roczne dywidendy, donosi prasa. Komunistyczna Partia Chin na sesji plenarnej postanowiła, że nadszedł czas na przełomową reformę rolną.
Spółka z inwestorem
W Chengdu właśnie ruszyła pierwsza giełda. Rolnicy mogą na niej odsprzedawać i zamieniać prawo użytkowania ziemi, zaciągać kredyty pod jej zastaw albo łączyć się z innymi gospodarstwami.
Zdaniem partii, naukowców i ekonomistów reforma podniesie efektywność produkcji rolnej, otwierając drogę do komasowania gruntów, wprowadzania nowoczesnych technik upraw i korzystania z efektów skali. Dotychczasowe rozdrobienie rolnictwa i sztywne zasady zakazujące prywatnej własności blokują rozwój chińskiego rolnictwa, mówią zwolennicy reformy.
Na pierwszy rzut oka może dziwić, że podczas gdy świat zajęty jest największą katastrofą finansową od czasów wielkiej depresji, najwyższe władze Chin przez cztery dni, za zamkniętymi drzwiami rozmawiają o mieszkańcach wsi. Bez związku? Tylko z pozoru. Pekin liczy, że wyzwolona gospodarczo wieś uchroni Chiny przed skutkami spowolnienia światowej gospodarki. Popyt na chiński eksport spada; wewnętrzny rynek dóbr konsumpcyjnych jest już prawie nasycony. Ale 800 mln rolników zamienionych w konsumentów może pomóc rozruszać popyt. Do tego potrzebny jest im jednak wyższy dochód, który mogą uzyskać dzięki swobodniejszemu dysponowaniu ziemią.
Plan może się udać, dodaje Asia Times, o ile coś zostanie zrobione w sprawie korupcji lokalnych władz. Chińscy chłopi od jakiegoś czasu buntują się przeciwko odbieraniu im ziemi przez lokalne władze, które do spółki z inwestorami dokonują jej przeklasyfikowania pod budowę fabryk i osiedli.
Pod listkiem figowym
„Chińscy aktywiści stanęli na czele śmiałych zmian", pisze brytyjski The Times. Partia musiała się na to zgodzić, kiedy zrozumiała, że to jedyna szansa na powstrzymanie rewolty chłopów. Kolektywna własność ziemi to główny dogmat i każda próba ustanowienia prywatnej własności wzbudzi głośne protesty marksistowskich ideologów, pisze The Times. Ale jest szansa, że obecny system 30-letnich umów dzierżawy zostanie zamieniony w faktyczną własność - tyle, że pod listkiem figowym publicznej kontroli.
Czcze obietnice, zbywa The Economist. Cała kampania głosząca „przełom" to partyjna propaganda sukcesu. Optymizm jest nieuzasadniony, bo partia trzyma się starych tabu: zasada kolektywnej własności ziemi i tak się nie zmieni. Partii niestety nie chodzi o prywatyzację, tylko o modernizację rolnictwa i zwiększenie wydajności. Restrykcje dotyczące jej sprzedaży nadal będą obowiązywały.
Miecz obosieczny
Financial Times podaje, że w Komunistycznej Partii Chin trwa próba wypracowania „delikatnej równowagi między ideologicznymi fundamentami a produktywnością rolnictwa". Jeden z chińskich analityków powiedział gazecie, że reforma otwiera drzwi do agrobiznesu dla prawdziwych kapitalistów. Ale w partii nie można nazwać tego po imieniu: prywatyzacja i kapitalizm nie spodobają się „twardogłowym".
Twardogłowi to ci, którzy boją się rewolty mieszkańców wsi, wyjaśnia World Socialist Website. Według The Economist rezerwy taniej siły roboczej w Chinach są na wyczerpaniu. Polegają na nich nie tylko Chiny, ale cały świat, więc chińska reforma jest bardzo oczekiwana, dodają socjaliści. Gdzie szukać nowych tanich rąk do pracy? Na wsi. Reforma, która ma uwolnić rolników od ziemi właściwie jest już w toku: wielu chłopów, którzy wyjechali do miast po zarobek, dzierżawi swój grunt sąsiadom albo firmom. Pod Pekinem sprzedają ziemię np. pod budowę osiedli.
Niektórzy chińscy naukowcy ostrzegają, że nowa polityka rolna okaże się mieczem obosiecznym. Stworzy nowych właścicieli ziemskich i rzesze bezrolnych, którzy nie będą miele za co żyć - tak jak w np. w Indiach. Skuszeni zarobkiem sprzedadzą swój kawałek ziemi, ale kiedy pieniądze się skończą, nie uda im się znaleźć pracy w mieście, a ich małe biznesy nie przetrwają - dokąd wrócą? Prawdopodobnie będą musieli zaakceptować niższe pensje w fabrykach.