Są trzy lekcje Gazy. Pierwsza dla Palestyńczyków: marzenie o niepodległości rozwiewa się jak dym znad gruzów szkoły ONZ czy meczetu w Gaza City. Polityczny walczący islam przekreśla szanse trwałego pokoju palestyńsko-izraelskiego. Wyrosły na fiasku panarabskiego socjalizmu sojusz fanatyków religijnych w Libanie, Gazie i Iranie wyniszcza Bliski Wschód, nie oglądając się na koszty, w tym na liczbę ofiar cywilnych. Tu krew jest wciąż smarem historii, a nienawiść jej motorem. Cierpienia cywili – godne ubolewania – są żerem hamasowskiej propagandy, zbyt bezkrytycznie kupowanej przez media światowe. Nawet pośrednie poparcie dla Hamasu równa się popieraniu wojny.
Lekcja druga – dla opinii międzynarodowej: dyplomacja może być skuteczna, jeśli nie stawia celów nierealnych. Izrael nie po to użył w Gazie siły, narażając się na falę protestów, by przerwać operację antyterrorystyczną przed doprowadzeniem jej do udanego końca. Hamas jest nieszczęściem dla południowego Izraela, ale także dla samej Gazy i dla Bliskiego Wschodu. Pozbawienie go broni, kadr, infrastruktury i podziemnych tuneli przerzutowych, przez które zaopatruje się on we wszystko, co mu jest potrzebne do wrogich działań, leży nie tylko w interesie samego Izraela.
Lekcja trzecia – dla Izraela. W 2005 r. opuścił Gazę, przywracając tym samym w tym rejonie sytuację sprzed wybuchu wojny 1967 r. Tego oczekuje od Izraela świat także na Zachodnim Brzegu. Ale wkrótce po wyjściu żydowskich żołnierzy i osadników z Gazy władzę przejęli tam hamasowcy, którzy nigdy oficjalnie nie zarzucili hasła, iż dążą do zagłady Izraela. Ugodowy dziś ruch Fatah, arafatowcy, okazał się bezsilny.