W lodowym bezkresie, w bieli śniegu ciemnieje tafla jeziora. Woda wygląda, jakby się gotowała. Gejzery pęcherzyków wędrują ku górze, gdzie pękając wyrywają się ponad powierzchnię. Migotliwe światło spowija to miejsce tajemniczą mgłą.
Nie ma tu żadnej magii. To metan uwalnia się z topniejącej zmarzliny. Takich jezior są na Syberii dziesiątki. Każdego roku wydziela się z nich w atmosferę ok. 4 mln ton tego cieplarnianego gazu, o wiele groźniejszego dla klimatu Ziemi niż dwutlenek węgla. Zwykle metan przedostaje się do atmosfery niewielkimi bąblami, czasem jednak spod lodu wytryskują całe gejzery gazu, a jezioro zaczyna w tych miejscach świecić.
Syberyjskie termokrasowe jeziora, powstałe w wyniku topienia się wiecznej zmarzliny, to prawdziwe fabryki metanu. Ich dno pokrywa lód, w którym zamrożona jest ogromna ilość materii organicznej, pochodzącej z czasów, kiedy północną Syberię pokrywał żyzny step. Królowały na nim ogromne mamuty, bizony i pokryte sierścią nosorożce. Pasły się gigantyczne stada roślinożerców, po których pozostały do dziś wmrożone w lód szczątki i odchody. Pod wieczną zmarzliną pochowane są miliardy ton organicznej materii.
Ocieplenie klimatu spowodowało, że na brzegach jezior lód zaczął się szybko topić, powodując zapadanie gruntu i uwalniając organiczne substancje. Zawierające węgiel szczątki opadają na dno, gdzie są przerabiane przez beztlenowe mikroby, wydzielające metan. Im więcej lodu się stopi, tym więcej pożywienia dostaną bakterie.