W gabinecie prof. Paula Schnabla, dyrektora biura Planowania Społecznego i Kulturalnego, co kilka sekund słychać walenie z oddali; z każdym uderzeniem stół i fotele drżą jak na stalowej strunie. – Przepraszam – mówi profesor – od kilku miesięcy budują dom w pobliżu. Wbijają betonowe filary na głębokość 20 m. Niemal cała zachodnia Holandia leży na torfie i błotach i zbudowana jest na takich palach. Budownictwo na tych terenach wymaga sztuki i wytrwałości.
Ta właśnie ziemia, w znacznej części poniżej poziomu morza, ukształtowała charakter i życie polityczne Holendrów. Tu współpraca była koniecznością życia: gminy holenderskie, leżące na polderach, musiały wypompować wodę (do tego przecież służyły holenderskie wiatraki) na teren sąsiadów albo odwrotnie, a ci znów dalej, przysługa za przysługę. – Zawsze byliśmy skłonni do dyskusji i do kompromisów, silne było poczucie wspólnoty – tłumaczy Geert Mak, dziennikarz i pisarz, który zjeździł wiele krajów i napisał (wydany też teraz w Polsce) zbiór reportaży „W Europie”.
Ten Model Polderowy znalazł współczesny wyraz w systemie zuilen, dosł. filarów, zbudowanych na grupach wyznaniowych i ideologicznych. Funkcjonowały przynajmniej trzy zuilen (z odmianami): protestancki, katolicki, socjaldemokratyczny. Każdy prowadził osobne życie. Na przykład rodziny protestanckich liberalnych socjalistów chodziły do swoich sklepów spółdzielczych, hydraulik był z ich Kościoła, istniał swój klub sportowy, piekarz, rzeźnik i związki zawodowe.