Podwórkowa wojna prezydenta z premierem została przeniesiona na arenę światową. Sposób, w jaki rozegrano kandydaturę Radosława Sikorskiego na Sekretarza Generalnego NATO, budzi obawy, że również Jerzy Buzek (Parlament Europejski) i Włodzimierz Cimoszewicz (Rada Europy) nie zostaną wybrani.
Od pewnego czasu było wiadomo, że szanse Sikorskiego są niewielkie, ponieważ - delikatnie rzecz ujmując - nie symbolizuje on porozumienia z Rosją, do jakiego dąży Zachód - od Niemiec po Stany Zjednoczone. Nie jest to zasługą samego Sikorskiego, ale i polityki polskiego prezydenta, który na wiecu w Tbilisi zachęcał Gruzinów do walki, podczas kiedy Sarkozy usiłował zmontować porozumienie. Do tego dochodzi poparcie dla „pomarańczowej rewolucji" na Ukrainie, aktywność w sprawie Białorusi, poparcie dla wolnej Czeczenii. Wiele mamy z Rosją punktów spornych. Tak się stało, że pewne odprężenie w stosunkach z Rosją, w tym wizyta Ławrowa i zapowiadana wizyta Putina na obchodach rocznicy rozpoczęcia II Wojny, kojarzy się raczej z Tuskiem niż z Sikorskim.
Kandydat Sikorski? Tak, a nawet nie
Kiedy po wstępnych sondażach okazało się, że szanse Sikorskiego w NATO są słabe, trzeba było albo kategorycznie zaprzeczać, że kandyduje, albo budować koalicję poparcia. Wybrano wariant pośredni, „tak, a nawet nie", Sikorski zaprzeczał bez przekonania i na międzynarodowej giełdzie medialno - politycznej traktowany był jako jeden z trzech liczących się kandydatów. Kiedy strona polska już wiedziała, że nasz kandydat nie ma żadnego poparcia, i jest osamotniona, do końca prowadziła grę, ryzykując tym samym utratę opinii poważnego gracza i utratę przychylności Rasmussena, nie zyskując niczego w zamian.