Politycy niemieccy są w tej sprawie podzieleni, biznesmeni - osamotnieni. Być może jednak prezydent Obama wkrótce zacznie rozmawiać z Iranem "po niemiecku".
Berlin kocha Iran
Kiedy w 2007 r. pięciu stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ wezwało Iran do zaprzestania programu nuklearnego, Berlin podpisał się pod rezolucją ustanawiającą sankcje gospodarcze na rząd w Teheranie. Zamiast jednak spadać, niemiecki eksport do Iranu wzrósł o 10,5 proc. Federalne Biuro ds. Gospodarki i Kontroli Eksportu zatwierdziło w tym czasie o 63 proc. więcej umów handlowych z Republiką Islamską. "Niemcy kochają Iran", pisał The Wall Street Journal z naganą, a Jerusalem Post przypomniał Niemcom o ich szczególnych zobowiązaniach wobec Izraela.
Do całkowitego bojkotu reżimu wzywają też niemieckie organizacje obywatelskie, żydowskie i antyrasistowskie. „Demokracje świata nie powinny wspierać zbrodniczego reżimu w imię merkantylnych interesów", nawoływał Amir Taheri, konserwatywny dziennikarz irański od lat przebywający na emigracji. W lutym tego roku został zaproszony do Berlina na spotkanie kampanii "Stop the Bomb". „Mułłowie jeżdżą mercedesami - łapówkami od niemieckich kontrahentów, a bezrobocie wśród irańskiej młodzieży rośnie", apelował do niemieckiego sumienia.
Oenzetowski zakaz handlu z Iranem z 2006 r. objął jedynie dostawy technologii do budowy rakiet i instalacji reaktorów atomowych.