W 1942 roku przed rampą kolejową w Sobiborze stała tablica „SS-Sonderkommando". Za nią wznosiły się strażnicze wieżyczki i baraki. Z rampy nie można było dostrzec komór gazowych w głębi obozu.
- Właściwie zagazowanie przebiegało bardzo szybko. Jeden transport można było załatwić w ciągu jednego dnia - zeznał po wojnie jeden z esesmanów z Sobiboru. Często ginęło tu ponad dwa tysiące ludzi dziennie i dziesiątki tysięcy miesięcznie. Ludzkość pewnie nie dowiedziałaby się, co zdarzyło się w pobliżu tej małej wioski. Ale 14 października 1943 roku więźniowie odważyli się na ucieczkę. A ponieważ 47 z nich przeżyło wojnę, mogli opowiedzieć, że masowy mord organizowało tam około 150 ludzi: 20-30 esesmanów i około 120 byłych radzieckich jeńców wojennych.
Około pięciu tysięcy takich ludzi - głównie byłych żołnierzy Armii Czerwonej - SS rekrutowała z obozów jenieckich i na obrzeżach miejscowości Trawniki pod Lublinem. Następnie wyszkoliła ich na pomocników masowego mordu. Jeńcy z obozu w Trawnikach nadzorowali ofiary w gettach, pomagali w transporcie do obozów zagłady, a na miejscu zabijali tych, którzy byli zbyt słabi, by dojść do komór gazowych. Bez ludzi z Trawnik Holocaust w okupowanej przez Niemców Polsce musiałby mieć inny przebieg.
Demianiuk, także wyszkolony w Trawnikach, stał w hierarchii znacznie niżej od wszystkich esesmanów. Demianiuk zawsze twierdził, jakoby nigdy nie był w Sobiborze, ale zebrane dowody świadczą przeciw niemu. To inni jeńcy z obozu w Trawnikach - a nie ofiary - zeznali, że razem z nim uczestniczyli w mordach. Zeznania pochodzą z radzieckich tajnych procesów, dziesiątki byłych jeńców z tego obozu skazano w ZSRR na karę śmierci lub więzienia.