Kiedy się zwiedza kościoły Berlina, człowiek prawie nigdy nie ma poczucia, że przeszkadza komuś w modlitwie: te kościoły zwykle świecą pustkami. 60 proc. mieszkańców miasta nie deklaruje przynależności do żadnego z wyznań. Samym Niemcom niejednokrotnie zdarza się nazywać Berlin „europejską stolicą ateizmu".
Tym większą niespodzianką stały się wydarzenia ostatnich tygodni. W „stolicy ateizmu" doszło niemalże do wojny religijnej, zakończonej - jak na razie - referendum w niedzielę 26 kwietnia. Przedmiotem sporu stała się inicjatywa polityków chadeckich pod hasłem „Pro Reli" - na rzecz wprowadzenia religii do szkół jako przedmiotu obowiązkowego. Inicjatywa, poparta przez osobliwą, wielobarwną koalicję: oba Kościoły chrześcijańskie - protestancki i katolicki, ale również przez liczne środowiska muzułmańskie i gminę żydowską.
Na plakatach i koszulkach zwolennicy „Pro Reli" nie domagali się jednak religii - tylko wolności. Swobody wyboru - głosił z plakatów znany prominent telewizyjny i polityk chadecki, Günther Jauch.
W ostatnich tygodniach i dniach przed referendum udało się w ateistycznym Berlinie podgrzać atmosferę i doprowadzić niemal do nowego Kulturkampfu. Słabiej poinformowani, widząc plakaty „Tu w Berlinie chodzi o wolność!", zakładali już z oburzeniem, że władze chcą w ogóle zakazać nauki religii.
Pożegnanie z religią
Religię jako przedmiot obowiązkowy zniesiono w Berlinie 60 lat temu, jeszcze przed podziałem miasta na strefy wschodnią i zachodnią. Potem, w Berlinie Zachodnim, religia byla w szkołach od I klasy, ale jako przedmiot nadobowiązkowy - tylko dla chętnych, najczęściej na ostatnich lekcjach.