Dzieje najnowsze Europy to więcej niż suma historii narodowych. Wzajemne współzależności i wielkie linie podobnych problemów zmuszają do zrozumienia sąsiada i wczucia się także w jego punkty widzenia. Jak mawiał brytyjski historyk Lord Acton, ideałem europejskiej narracji jest taka opowieść o Joannie d’Arc, którą mogą zaakceptować zarówno Francuzi, jak i Anglicy. W praktyce jednak łatwiej o telegeniczne gesty pojednania – jak Kohla z Mitterrandem w Verdun – niż o, dajmy na to, wspólną polsko-niemiecką opowieść o walkach w 1921 r. o górę św. Anny na Śląsku.
Zrozumieć Europę
Niemniej historycy już oferują takie całościowe spojrzenie na Europę. Dwie takie próby właśnie ukazały się po polsku. Dan Diner, izraelski historyk, dyrektor instytutu historycznego w Lipsku, patrzy na Europę z bliskiej nam perspektywy wschodnich peryferii kontynentu („Zrozumieć stulecie”). Siedząc na słynnych schodach w Odessie zauważa, że stamtąd łatwiej niż z Paryża lub Londynu zrozumieć, co się stało między Bałtykiem, Morzem Czarnym i Adriatykiem, gdy po rozpadzie wielonarodowych imperiów: Turcji, Rosji, Austro-Węgier i Niemiec, powstały nowe państwa, skłócone zarówno z sąsiadami, jak i własnymi mniejszościami etnicznymi.
Słabość systemu stworzonego w 1919 r. w Wersalu polegała nie tylko na tym, że przy stole konferencyjnym zabrakło przegranych – Niemiec, Austrii, Węgier i Rosji. Lecz przede wszystkim na tym, że wyczerpani triumfatorzy – Francja, Anglia i Włochy – byli zwycięzcami pozornymi. A beneficjenci – Polska, Czechosłowacja, Rumunia, Jugosławia i państwa bałtyckie – nie pojawiali się na mapie Europy w wyniku ugody z sąsiadami, lecz dzięki własnej demonstracji siły w walkach granicznych i taktycznym kalkulacjom wycieńczonych wojną państw zachodnich.