Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Liczby nie kłamią

Federer to numer 1

... i Roger zwycięzca. Fot. y.caradec, Flickr, CCbySA ... i Roger zwycięzca. Fot. y.caradec, Flickr, CCbySA
Teraz mogą potwierdzić to również statystycy. Szwajcar Roger Federer to najlepszy tenisista w historii.

Nie wiadomo, za który wyczyn podziwiać Szwajcara bardziej. Po zwycięstwie nad Andy Roddickiem w finale Wimbledonu został rekordzistą, jeśli chodzi o zwycięstwa w turniejach Wielkiego Szlema. Od niedzieli ma ich 15. Od siedmiu lat finał Wimbledonu, wciąż najbardziej prestiżowego turnieju tenisowego, nie może się bez niego odbyć. Sześć z nich wygrał. Wyprzedził Ivana Lendla w liczbie finałów Wielkiego Szlema, w których grał (20). A licznik wciąż bije, bo Federer w sierpniu skończy dopiero 28 lat.

Na sukces w Wimbledonie był skazany, głównie dlatego, że do Londynu z powodu kontuzji nie mógł przyjechać największy rywal Federera, Rafael Nadal. W drodze do finału Szwajcar nie męczył się przesadnie, dawał kolejnym przeciwnikom małe radości sprowadzające się do poczucia, że od czasu do czasu i oni potrafią zapędzić mistrza w kozi róg. Ale jak przychodziło do decydujących piłek, to taryfa ulgowa się kończyła. Federer wyciągał z rękawa jeden z niezliczonych asów i mógł odbierać oklaski. Finał już nie szedł gładko, zresztą wynik 16:14 w piątym secie mówi sam za siebie. Roddicka trzeba podziwiać, bo walczył jak lew, kilka razy mógł i powinien przeciągnąć mecz na swoją stronę i przynajmniej do US Open (31 sierpnia - 13 września) odłożyć świętowanie rekordu Szwajcara. Ale okazje niewykorzystane w spotkaniach z Federerem szybko się mszczą.

Na to co na korcie robi Federer patrzy się z mieszaniną niedowierzania i zazdrości. Wyniósł tenis na poziom, który w ostatnich latach był uchwytny właściwe tylko dla Nadala. Finał, jaki zagrali na Wimbledonie rok temu kazał krzyczeć z zachwytu. Dlatego wszyscy znudzeni dominacją mistrza Rogera czekają na to, aż do zdrowia wróci jego największy rywal.

Reklama