Strącanie gwiazdek
Irlandia znów wypowie się w referendum ws. traktatu lizbońskiego
Wszystko przez Eurowizję. Gdyby rok temu muzyczny konkurs Eurowizji wygrała piosenka zgłoszona przez Irlandię, traktat lizboński może by nie przepadł w referendum. Ze sceny w Belgradzie indyk Dustin – uwielbiana w Irlandii kukiełka telewizyjna – w asyście kręcących biodrami wokalistek przymilał się skrzeczącym głosem o poparcie widowni, zwłaszcza w krajach południowej i wschodniej Europy. Nic z tego. Dustin musiał wrócić do Dublina bez lauru. To było w lutym. A w czerwcu na ulicach Irlandii pojawiły się plakaty z Dustinem podpisane: „Bo na nas nie głosowali. Głosuj NIE”.
I Irlandczycy usłuchali różnych Dustinów, na czele z milionerem Declanem Ganleyem, który batożył w kampanii przed referendum brukselską eurokrację. Przy frekwencji 53,1 proc., stosunkiem głosów 53,4 do 46,6 proc., uczestnicy referendum odrzucili traktat lizboński. W ten sposób 862 tys. Irlandczyków, czyli ułamek jednego procenta prawie 500-milionowej ludności UE, wprawiło wspólnotę w polityczne turbulencje, które trwają do dziś. Traktat przegrał z wielu powodów, ale przede wszystkim dlatego, że publiczność nie była zbyt zorientowana w materii traktatowej, za to pełna obaw i lęków podsycanych umiejętnie w kampanii przeciwników Lizbony.
Irlandia na celowniku
Teraz Zieloną Wyspą znów rządzą lęki i wynik referendum stoi pod wielkim znakiem zapytania. Nie cieszy to rządu i świata biznesu, nie cieszy obozu TAK dla Lizbony, ale wiele więcej już zdziałać obóz ten nie może. Wyniki sondaży są dla niego niby korzystne – TAK ma znaczną przewagę – ale znaczna jest też grupa niezdecydowanych. A podatność głosujących na argumenty za i przeciw też się przez rok nie zmieniła zasadniczo, choć do starych irlandzkich lęków, że Unia powolutku odbiera wyspie suwerenność, doszedł całkiem nowy: strach przed kryzysem.