Pewnych rzeczy się nie zapomina, nawet gdyby bardzo się chciało. Na rysunkach Zbigniewa Damskiego uczyłem się w 1968 r., czym jest nienawiść. Nie krytyka, nie wrogość nawet, ale nienawiść właśnie: ta głęboka, płynąca z trzewi, jadowita i bezwzględna. Jak wszyscy polscy Żydzi, i jak chyba znaczna część Polaków po prostu, w wojnie sześciodniowej sympatyzowałem z Izraelem – ale przecież rozumiałem, że w wojnie są dwie strony i bardzo rzadko jest tak, że tylko jedna ma całą rację. Właściwie to w historii zdarzyło się tak tylko raz: III Rzesza była tak bardzo wcieleniem absolutnego zła, że pozbawiła się prawa do rozumienia jej racji, a nawet do współczucia jej cierpieniom. Izraelowi, owszem, grożono zagładą – oglądałem przedrukowywane przez francuskie gazety rysunki z prasy arabskiej, na których na plaży w Tel Awiwie wznosiły się stosy czaszek (niejeden jest Damski na świecie) – ale przecież między tą nienawiścią a niemieckim ludobójstwem była jakościowa różnica. I to ta różnica sprawiała, że rozumiałem, że można Izrael krytykować, a już na pewno współczuć także arabskim ofiarom wojny.
Damskiemu jednak nie o krytykę chodziło. Na rysunku z „Żołnierza Wolności” (22 marca 1968 r.) za Dajanem na mównicy z gwiazdą Dawida wznosi się mównica ze swastyką, na której stoi trup Hitlera. Obaj wyciągają w tę samą stronę prawe ręce, wskazując widzianemu od tyłu żołnierzowi kierunek ataku – przez Jordan. Nie można było mieć wątpliwości – Izrael i hitlerowcy to to samo. To samo absolutne zło, które wymaga jednego: absolutnego potępienia, a następnie zmiecenia z powierzchni ziemi.