Niestety Artur Domosławski zamiast dopytać się przyczyn tak drastycznego sformułowania, przechodzi nad nim do porządku, po czym tak się rozpędza, że profesor go mityguje. To wszystko jednak nie uprawnia Geberta do porównania poglądów Baumana na temat Izraela z moczarowską nagonką w 1968 r., a POLITYKI z „Żołnierzem Wolności”. Świat roku 2011 r. jest zupełnie inny niż po Wojnie Sześciodniowej 1967 r. W tych dniach ONZ będzie rozstrzygać kwestię utworzenia państwa palestyńskiego. Nie byłoby to jedyne nowe państwo. Kilka tygodni temu niepodległość uzyskał południowy Sudan. A niebawem pewnie znów na wokandzie stanie sprawa Kosowa.
Nowe państwa rzadko powstają za zgodnym porozumieniem stron. Zwykle jednak, jak Włochy w 1851 r., Niemcy w 1871 r., Polska w 1918 r. czy Izrael w 1948 r., krwią i żelazem, a krzywdy doznane z ręki sąsiadów są obok wygranych bitew mitem założycielskim nowego państwa, które swą tożsamość buduje na dumie z tryumfu nad sąsiadami. Ci z kolei pamiętają upokorzenia i straty, wyczekują rewanżu – Francja się go doczekała w 1919 r. w Wersalu, Niemcy i ZSRR w 1939 r., państwa arabskie szukały go w 1967 r. zapowiadając, że „wrzucą Żydów do morza”, i w 1973 r. w „wojnie Jom Kipur” forsując Kanał Sueski, natomiast Palestyńczycy swego rewanżu szukali w ramach kolejnych intifad, a obecnie w rakietowym ostrzale izraelskich osiedli.
Przykład niemiecko-francuski i polsko-niemiecki pokazuje, że przerwanie psychicznej wendetty jest możliwe, jeśli obie strony się przekonają, że tryumfy wojenne są krótkotrwałe, a „dziedziczni wrogowie” i tak są na siebie skazani.