Musi pani coś zrozumieć – mówi mężczyzna po sześćdziesiątce. – Libertynizm to swobodne i dobrowolne relacje seksualne. Proste i bez tabu, tylko z wieloma partnerami i czasem na oczach innych ludzi. Ludzie mogą myśleć o tym, co chcą, ale tu nie ma zapłaty”. To nie cytat z francuskiego filmu obyczajowego, tylko z przesłuchań w prokuraturze w Lille. Mężczyzną, który objaśnia swoje obyczaje seksualne, jest Dominique Strauss-Kahn, a jego rozmówczynią Stéphanie Ausbart, 37-letnia sędzia śledcza, która postawiła mu zarzut stręczycielstwa. Były szef Międzynarodowego Funduszu Walutowego miał spotykać się z prostytutkami w hotelach w Paryżu, Lille i Waszyngtonie, ale sam utrzymuje, że nie chodziło o płatny seks. „Mam słabość do libertynek, ale nie do prostytutek” – zapewniał sędzię.
Czołowy libertyn Francji broni się, jak może, istnieją jednak nikłe szanse na to, że podniesie się z kolejnego upadku. DSK uniknął procesu o gwałt w Ameryce, ale może jeszcze dostać wyrok za prostytucję w rodzinnej Francji. Najnowsza paryska plotka głosi, że nawet żona – znana dziennikarka i milionerka Anne Sinclair, która dotychczas stała za nim murem – wybrała w końcu wolność. Sama musiała doskonale znać obyczaje seksualne męża, skoro pozostawały tajemnicą poliszynela wśród polityków i dziennikarzy. Francuski libertynizm to jednak coś więcej niż prymitywne orgie z córami Koryntu. To wielowiekowa, kiedyś bardzo elitarna tradycja, która w dodatku wydała wiele znanych dzieł literackich i filmowych, żeby – parafrazując wieszcza – trafić w końcu „pod strzechy”.