Zjednoczona Republika Rurytanii i Zubrowki
Zjednoczona Republika Rurytanii i Zubrowki. Wymyślone państwa wschodniej Europy
Ze wszystkich wymyślonych krajów we wschodniej Europie największą karierę zrobiła bezsprzecznie Rurytania. Państwo to po raz pierwszy pojawiło się w 1894 r. w romansidle o tytule „Więzień Zendy” i od razu zrobiło się o nim głośno, a autor książki, brytyjski prawnik Anthony Hope, mógł porzucić nudną adwokaturę i zająć się wyłącznie pisaniem.
Rurytania leżała gdzieś na granicach świata, który Zachód skłonny był uważać za swój: niby jest to jeszcze Europa, niby oficjalnym językiem Rurytanii jest porządna niemczyzna, ale zaraz za rogiem zaczyna się już ta przeklęta wschodnia otchłań, słowiańska, barbarzyńska i brutalna. I otchłań ta do Rurytanii się wdziera.
Kraj rządzony jest, co prawda, przez germańską arystokrację, ale sami Rurytańczycy to lud raczej wschodnioeuropejski: ubogi i przaśny; prowincja rurytańska to w najlepszym razie nieskomplikowana agrarna idylla. Rozwiązania społeczne i polityczne, które w Rurytanii panują, to model teoretycznie zachodni, ale ta zachodniość śmierdziała Ćwieczkiem już w czasach Hope’a: kraj jest zamordystyczną monarchią, głupawo biurokratyczną i niespecjalnie przejmującą się obywatelskimi prawami. Słowem, Rurytania to nieco z jednej strony zwulgaryzowana, a z drugiej – ubajkowiona wizja Austro-Węgier: kraju z zachodnią elitą i europejskim rdzeniem, ale obejmującego również drewniano-błotnistą Europę B, charczącą niezrozumiałymi językami.
I taka właśnie, austro-węgierska, jest estetyka filmowej Zubrowki: wojskowi paradują z findesieclowo zakręconymi wąsami i w austriackich mundurach, arystokracja nosi piętrowe niemieckie nazwiska i składa się – jak zauważają bohaterowie filmu – przeważnie z blondynów. Cywile przypominają jednak bohaterów „Skrzypka na dachu”: koszule bez kołnierzyka, kamizelki, kaszkiety i rozdeptane buty.