Archiwum Polityki

Aborcja, iluzja, hipokryzja

Sekretarz mówi, biskup odpowiada, kobiety milczą

Specjalnej klauzuli w traktacie akcesyjnym do Unii Europejskiej, potwierdzającej polskie ustawodawstwo antyaborcyjne, domaga się w imieniu Kościoła katolickiego arcybiskup Henryk Muszyński. Jest to reakcja na zapowiedziane przez sekretarza generalnego SLD Marka Dyducha starania o dotrzymanie obietnic przedwyborczych, czyli złagodzenie ustawy poprzez przywrócenie zapisu o możliwości przerywania ciąży z przyczyn społecznych.

Myślę, że dostojnik kościelny świetnie wie, iż kwestie, o których mowa, nie należą do kompetencji ustawodawstwa europejskiego, a w regulacje krajowe UE nie ingeruje. Sądzę też, że lewicowy polityk doskonale zdaje sobie sprawę z braku szans na rychłą nowelizację ustawy. Obydwaj jednak toczą swoje polityczne gry, posiłkując się hasłem, które wzbudza w społeczeństwie bardzo silne emocje. Czy w Polsce istnieje lobby zdolne do przeforsowania liberalizacji ustawy należącej (obok Iralndii i Malty) do najsurowszych w Europie? Moim zdaniem – nie. Wzorcem takiego lobby był Społeczny Komitet na Rzecz Referendum, założony na początku lat 90. przez intelektualną czołówkę niedawnej opozycji demokratycznej w odpowiedzi na projekt ustawy penalizującej aborcję, autorstwa ekspertów z Komisji do spraw Rodziny Episkopatu Polski. Społeczny Komitet zebrał blisko 800 tys. podpisów, a jednak wniosek o referendum (pytanie: karać czy nie karać za aborcję?) został odrzucony, zaś w styczniu 1993 r. Sejm przyjął represyjną ustawę antyaborcyjną.

W ciągu 10 lat, jakie minęły od tego czasu, ugruntowało się w Polsce przekonanie, że wszystko, co dotyczy seksu, edukacji seksualnej, antykoncepcji, prokreacji, dzietności, jest domeną Kościoła, który ma moralny monopol na rozstrzyganie, co tu jest prawidłowe, wskazane społecznie i dopuszczalne prawem.

Polityka 1.2003 (2382) z dnia 04.01.2003; Komentarze; s. 17
Reklama