Te 230 stron dużą czcionką – na pierwszy rzut może rozczarować. Nie są to wspomnienia pisane w oparciu o sporządzane przez lata szczegółowe notatki. Wygląda na to, że Stanisław Dziwisz ich nie prowadził. Nie wydaje się też, by korzystał z jakichś poufnych archiwaliów. „Świadectwo” nie jest także wynikiem rozmowy prowadzonej przez szczególnie dociekliwego interlokutora. Gian Franco Svidercoschi (pisarz i dziennikarz, był korespondentem na II Soborze Watykańskim, był redaktorem naczelnym gazety „Osservatore Romano”) nie stawia dociekliwych pytań. Przedstawia się zresztą jako narrator, który dopowiada fakty i interpretacje pomijane przez kardynała, a konieczne dla poprawienia czytelności książki.
Ks. Stanisław Dziwisz został sekretarzem metropolity krakowskiego w 1966 r. Jako kardynał i autor „Świadectwa” jest dziś w trochę dwuznacznej sytuacji. Sekretarze niekoniecznie są powiernikami swych szefów. Bywają nimi, ale nie to jest ich zadaniem. Mają być przede wszystkim skrupulatni i dyskretni. Ale wiele widzą i wiedzą. I dla historyków są z czasem bardzo ważnym źródłem.
Jednak „Świadectwo” nie jest książką źródłową dla badaczy biografii Karola Wojtyły,
a kardynał Dziwisz nie jest biografem, lecz – jako arcybiskup Krakowa – poniekąd autorem we własnej sprawie. Będąc od niedawna następcą kardynała Wojtyły w Krakowie, prezentuje się poprzez „Świadectwo” jako najlepszy strażnik jego duchowego dziedzictwa i to w momencie gwałtownych dyskusji na temat niedawnej przeszłości i najbliższej przyszłości Kościoła w Polsce. Dlatego też wrażenia z lektury książeczki kardynała Dziwisza są dwojakie.
Z jednej strony – to trzeba powiedzieć wyraźnie – „Świadectwo” rozczarowuje.