„Święto kozła” jest błyskotliwym studium tyranii. Jak to się stało, że Rafael Trujillo, były nadzorca na plantacjach trzciny cukrowej, a potem policjant i wyszkolony przez Amerykanów marine, przez 31 lat niepodzielnie rządził Dominikaną? Dlaczego Trujillo, „Kozioł” i „Bestia” dla jednych, „Dobroczyńca Ojczyzny” i „Szef” dla drugich, panował nad wolą i umysłami Dominikańczyków? Na te pytania próbuje odpowiedzieć Urania Cabral, córka prominentnego współpracownika „Szefa”, która po 35 latach odwiedza Santo Domingo. W rozmowach z krewnymi powraca do „Ery Trujilla”, rekonstruując ostatnie dni dyktatora i zamach na jego życie.
Llosa z godną podziwu maestrią snuje paralelne historie Uranii, Trujilla i uczestników spisku. Portret dyktatora przywodzi na myśl inne książki o latynoamerykańskich satrapach, jak „Jesień patriarchy” Garcíi Márqueza. Trujillo doprowadza do perfekcji ideę pełnego utożsamienia przywódcy z rządzonym przezeń państwem. Zmienia nazwę stolicy na „Ciudad Trujillo”. Umieszcza w programach szkolnych „historiozoficzną” tezę jednego ze swoich pochlebców, w myśl której został wybrany przez Boga, by uratować Dominikanę przed katastrofami (zacofaniem gospodarczym, anarchią, komunizmem, Haitańczykami...). Zarządza większością państwowych przedsiębiorstw, stając się głównym pracodawcą; jest ojcem chrzestnym tysięcy dzieci, kochankiem żon i córek setek Dominikańczyków. Zyskuje nawet przydomek „Kozła”, zwierzęcia utożsamianego w kulturze iberoamerykańskiej z potencją seksualną i lubieżnością. Tworzy ekipę polityczną ze zdolnych urzędników, którzy nie mogą się oprzeć pokusie władzy i z czasem stają się równie nikczemni jak sam Generalísimo.