Archiwum Polityki

Piekło człowieka upodlonego

Na przeglądach twórczości Bergmana, które odbywają się w wielu polskich miastach, brakuje wolnych miejsc. Młodzi ludzie wykupują karnety i z niedowierzaniem odkrywają zapomnianego artystę, który mówi ich językiem. O filozofii, życiu i śmierci, o miłości i cierpieniu.

Najsłynniejszy ze współczesnych reżyserów 88-letni Ingmar Bergman ćwierć wieku temu pożegnał się definitywnie z kinem. Dożywając swych dni na wyspie Farö, zajmuje się teraz pisaniem książek, od czasu do czasu kręci jeszcze telewizyjne spektakle i choć nadal stara się być aktywnym twórcą, to dla dwóch pokoleń polskich widzów pozostaje artystą właściwie nieznanym. Jest okazja, by przypomnieć sobie dzieła mistrza – od kwietnia do końca czerwca w 11 miastach, m.in. Gdańsku, Łodzi, Częstochowie, Kielcach i Zielonej Górze, można oglądać dziesięć cyfrowo odnowionych jego arcydzieł oraz na VI edycji Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Era Nowe Horyzonty (20–30 lipca 2006 r.) we Wrocławiu. Organizacją cyklu „W zwierciadle Bergmana” zajął się Gutek Film, zasłużona firma dystrybucyjna, która również dokonała autorskiego wyboru z katalogu liczącego blisko 50 tytułów.

Mroczne, minimalistyczne przypowieści o duszy i zbawieniu, o umieraniu i samotności – powszechnie niegdyś podziwiane, a jednocześnie uznawane za nudne, hermetyczne i oderwane od problemów codzienności – oglądane po latach niepokoją i przemawiają do wyobraźni może nawet bardziej niż kiedyś.

Filmy Bergmana właściwie nigdy nie były ściśle związane ze swoim czasem. Funkcjonowały jak kafkowskie metafory („Milczenie”) albo abstrakcyjne wypowiedzi o uniwersalnych sprawach („Tam gdzie rosną poziomki”). Bergman równie swobodnie czuł się w scenerii średniowiecznych wojen religijnych („Siódma pieczęć”), jak i w surowych wnętrzach protestanckich zborów („Goście wieczerzy pańskiej”) czy w wysmakowanych pokojach rodowych rezydencji („Szepty i krzyki”).

Polityka 19.2006 (2553) z dnia 13.05.2006; Kultura; s. 62
Reklama