Archiwum Polityki

Dziura w opowieści

Pierwsza znikła kurtyna. Za nią eleganckie toalety dam i wizytowe stroje mężczyzn. Teraz kolej na antrakt, ostatni element teatralnej celebry. Współczesny teatr zrzyna z kina.

Kiedyś nie wyobrażano sobie teatru bez przerwy. I nie o Moskwę z „Mistrza i Małgorzaty” Bułhakowa tu chodzi, gdzie teatr był jedynym miejscem, w którym można było – w antrakcie właśnie – przyzwoicie zjeść. Mowa o całkiem bliskiej przeszłości, sprzed kilku lat. Zanim polski teatr podzielił się na dwa wrogie obozy: starych i młodych, mokasyny i martensy, „panów z Ateneum” i „chamów z Rozmaitości”. Konserwatystów i nowatorów.

Antrakt, podobnie jak kurtyna i strój wizytowy to pojęcia ze świata teatralnej tradycji. Dzielił sztukę – za autorem – na akty, aktorom dawał moment wytchnienia po wyczerpujących monologach, czas na poprawienie charakteryzacji. Dla widzów zaś był okazją do prezentacji toalet, wymiany plotek i poglądów. Antrakt to była istotna część życia towarzyskiego. Dziś na przerwę wychodzimy najczęściej podczas przedstawień kostiumowych, odwołujących się do teatralnej tradycji – w Teatrze Narodowym będzie to „Tartuffe albo Szalbierz” Jacquesa Lassalle’a albo wyreżyserowana przez Jana Englerta „Władza”, z akcją osadzoną w czasach Ludwika XIV, w Studio – np. perełka komedii dell’arte „Sługa dwóch panów” (reż. Rimas Tuminas), w Teatrze Na Woli – „Król Lear” z Danielem Olbrychskim w roli głównej. Do tego dochodzi kilka stale obecnych w repertuarach naszych teatrów fars, gdzie przerwa jest nieodzowna, widzowie muszą przecież odpocząć przed kolejną dawką śmiechu i wspomóc teatralny bufet. Także przedstawienia dla dzieci z obowiązkową przerwą na siusiu.

Dla młodych reżyserów przerwa i kurtyna to już teatralne symbole.

Polityka 19.2006 (2553) z dnia 13.05.2006; Kultura; s. 70
Reklama