Wrażliwość na dobra wyższego rzędu rośnie wraz z poziomem zamożności, a odwołanie się do niej jest dobrym chwytem marketingowym. Bez niego firma Roleski (ketchupy, musztardy, sosy) spod Tarnowa pewnie nie podbiłaby Ameryki. Myśleli, że wejdą na tamten rynek, zaczynając od sieci sklepów polonijnych, ale się pomylili. Amerykanie raczej nie robią w nich zakupów. Kiedy jednak Paweł Sobków, wiceprezes firmy, stanął przed półką z ketchupami w amerykańskim hipermarkecie, zwątpił w swoje możliwości eksportowe. – Bez kosztownej kampanii reklamowej – mówi – nie było szans, żeby klient w tym natłoku butelek i słoi sięgnął akurat po Roleskiego. Ale na innej półce, też z sosami pomidorowymi, było luźno. Zachęcał do nich widoczny napis, informujący, że są to produkty z surowców organicznych. Certyfikowane, bo tamtejszego klienta, inaczej niż polskiego, nie da się wprowadzić w błąd. Były dwa razy droższe.
Dziś Roleski właśnie zaczyna prawdziwy eksport do Stanów. Na razie tylko dwóch (Illinois i Wisconsin). W kraju jeszcze nie ma na taki towar popytu. – Zaczynamy jednak lansować linię Roleski-natura – mówi Sobków. Prawie organiczną, tyle że bez certyfikatów. Rolnicy, żeby je dostać, przez co najmniej trzy lata nie mogą stosować nawozów ani innych środków chemicznych. Linia Roleski-natura powstaje właśnie z warzyw na etapie przejściowym.
Podręczniki marketingu mówią, że aby sprzedać towar, którego jest za dużo, musi się on wyróżniać. W tej chwili na świecie za dużo jest m.in. kurczaków. Ceny są niskie, a winni – oczywiście – Chińczycy. To światowa potęga w hodowli drobiu. Kazimierz Pazgan, szef Konspolu, od lat specjalizującego się w hodowli i przerobie kurcząt, musiał się od Chińczyka czymś odróżnić.