Wawrzyniec Smoczyński: – Co pan widzi, patrząc na mapę gazową Europy?
Pierre Noël: – Przede wszystkim nie widzę Europy, tylko 27 narodowych rynków gazowych. Widać wyraźną różnicę między Europą Zachodnią a Środkowo-Wschodnią. Pod względem gazu to dwa różne światy.
Co je różni?
Po pierwsze, rozmiar rynków. Na Zachodzie rynki są duże, na Wschodzie małe, niekiedy nawet bardzo małe, jak w krajach bałtyckich. Prawie 90 proc. europejskiej konsumpcji gazu przypada na stare państwa Unii. Największym konsumentem jest Wielka Brytania, potem Niemcy, Włochy, Francja, Holandia, Hiszpania... Nowe państwa członkowskie zużywają niewiele ponad 10 proc. Druga duża różnica to struktura zaopatrzenia: na Zachodzie źródła dostaw są o wiele bardziej zróżnicowane niż na Wschodzie. Tu wciąż dominuje gaz rosyjski.
Jaka część gazu spalanego w Europie pochodzi z Rosji?
Rosjanie pokrywają dziś ok. 40 proc. importu gazowego Europy, czyli 25 proc. zużycia gazu i 6,5 proc. całkowitego zużycia energii.
6,5 proc.? I o to było całe zamieszanie wokół Ukrainy?
To średnia dla 27 państw Unii. W poszczególnych krajach proporcje są różne, np. na Słowacji udział rosyjskiego gazu w całkowitym zużyciu energii wynosi 30 proc. Po drugie, gaz jest zastępowalny w większości swoich zastosowań, ale nie na krótką metę, gdy zabraknie go nagle, jak podczas kryzysu rosyjsko-ukraińskiego.
W Polsce obowiązuje mantra, że jedyną receptą jest dywersyfikacja dostaw. Pana zdaniem to błędne założenie?
Debata w Europie skupia się na sprowadzaniu gazu spoza Rosji. Ale takiego gazu mamy już bardzo dużo – z Norwegii, z Algierii i od całej armii małych dostawców jak Nigeria, Egipt, Trynidad i Tobago, Katar, Zjednoczone Emiraty Arabskie, którzy razem pokrywają już 15 proc.