Archiwum Polityki

SPD w pikielhaubie

Zdawałoby się, że Niemcy to już Ameryka. Kampania wyborcza toczy się niemal wyłącznie wokół osób, a nie treści. Jednak Niemcy to nie Ameryka i niemiecka przeszłość nieoczekiwanie wybuchła również w kampanii wyborczej: czy przerwać budowę monumentalnego pomnika ofiar Holocaustu, a w zamian za to odbudować zamek Hohenzollernów?

Zupełnie nieoczekiwanie obok zwykłych tematów kampanii wyborczej, jak bezrobocie, reforma państwa socjalnego i polityka europejska (wspólna waluta, napływ nielegalnych pracowników, wzrost przestępczości), w niemieckiej kampanii wyborczej pojawił się temat nowy: państwowa polityka kulturalna i publiczna prezentacja - jak to się w Niemczech mówi - sensów niemieckiej historii. Gerhard Schröder zapowiedział mianowicie utworzenie w swym gabinecie urzędu pełnomocnika do spraw kultury i zaprezentował kandydata: Michaela Naumanna. I urząd, i osoba z miejsca wywołały gwałtowne polemiki.

Po pierwsze ojcowie założyciele Republiki Federalnej - obawiając się zmór przeszłości, scentralizowanej polityki kulturalnej i propagandowej III Rzeszy - założyli, że cała sfera oświaty i kultury powinna być zdecentralizowana i pozostawać w gestii landów. Nigdy nie było w RFN federalnego ministerstwa kultury czy oświaty.

Po drugie Michael Naumann sprowokował kolejną dyskusję na temat niemieckiej przeszłości, ponieważ z miejsca wypowiedział się przeciwko budowie w Berlinie monumentalnego pomnika ofiar Holocaustu, natomiast za odbudową wysadzonego po wojnie przez niemieckich komunistów, m.in. siedziby cesarza Wilhelma II, berlińskiego zamku Hohenzollernów. Zaskoczenie było ogromne. A konserwatywna "Frankfurter Allgemeine", która dotychczas starannie wspierała Kohla, na poły z przekąsem, na poły z uznaniem odkryła u socjaldemokratów ducha "lewicowego wilhelminizmu" i pruskiej "woli mocy", co dla nas mogłoby być smętną ramą duchową rodzącej się właśnie tuż nad Odrą "republiki berlińskiej".

Naumann odpowiadał co prawda, że mu nie do twarzy w pikielhaubie, że berliński zamek chce odbudować nie z pruskiej nostalgii, lecz by zamknąć architektoniczną oś Unter den Linden. Jednak w niemieckiej kampanii wyborczej pozostało zarówno pojęcie "lewicowego wilhelminizmu" jak i zapach autorytarnej lewicowej partii, która amerykanizuje styl kampanii, ale nie zmienia sensów niemieckiej polityki.

Polityka 37.1998 (2158) z dnia 12.09.1998; Świat; s. 40
Reklama