Staszek już kilka razy siedział w więzieniu. W kwietniu ubiegłego roku wyszedł na kilkudniową przepustkę. Najpierw rzucał z dachu jednego z legnickich wieżowców pustymi butelkami po winie, a potem niespodziewanie przerzucił nogi przez krawędź dachu i zagroził, że skoczy.
Robert spotkanym na klatce sąsiadom zwierzył się, że właśnie rzuciła go dziewczyna. Wszedł na dach łódzkiej kamienicy i zaczął krzyczeć, że jeżeli nie dostanie wódki i śledzia, to zaraz popełni samobójstwo. Zanim do obu panów przyjechali negocjatorzy, na miejscu była już straż pożarna i policja. Policjanci zablokowali ulice, przegonili gapiów, a strażacy rozłożyli poduszki powietrzne. Ci funkcjonariusze, którzy stali najbliżej, zabrali się do namawiania obu panów do zejścia z dachów.
Negocjacje ze zdesperowanymi lub psychopatami to nie przymusowa psychoterapia, ani tym bardziej przyjacielska pogawędka. Negocjacje to próba pogodzenia sprzecznych interesów w skrajnie stresującej sytuacji. Ich celem jest rozładowanie napięcia, czasami gra na zwłokę.
- Chcielibyśmy, żeby każdy policjant był przeszkolony i wiedział, jak się zachować i jak rozmawiać w takiej sytuacji - tłumaczy komisarz Małgorzata Chmielewska z Komendy Głównej Policji, koordynator psychologów policyjnych. Tymczasem brak wiedzy objawia się zazwyczaj zachowaniem w stylu "Brudnego Harry´ego", krzykiem, poganianiem, powiedzeniem: "skacz, bo ja nie mam czasu" albo obietnicami trudnymi do spełnienia. Każde z tych zachowań tylko pogarsza sytuację i zmniejsza szanse na jej pokojowe, a przede wszystkim szybkie zakończenie. Niestety, większość polskich policjantów traktuje spotkanie z przestępcą osobiście, a to może znacznie wpłynąć na bieg wydarzeń. Do kuriozalnej sytuacji doszło w Charnowie, kiedy zahukany i głodny poszukiwany osiemnastolatek wszedł do sklepu spożywczego, wyciągnął broń, powiedział, że to jest napad i rzucił się na półkę ze słodyczami.