Już ponad 600 samolotów bierze udział w tej modelowej operacji przyszłości, wojnie nowego typu, parallel war, jak ją zaczęli nazywać wojskowi - wojnie równoległej czy raczej zastępczej. Prowadzona jest ona bowiem z powietrza, na odległość, bez postawienia stopy na terytorium przeciwnika, z jak najmniejszym, prawie zerowym, prawdopodobieństwem strat własnych. Z powietrza też oceniane są straty drugiej strony. Aż do skutku.
Ale skutku ciągle nie widać. Kolejny dzień przynosi "działania o niespotykanym do tej pory nasileniu" - według słów Brytyjczyka Davida Wilby, wojskowego rzecznika sił NATO. Zwłaszcza gdy jest pogoda. Trzydzieści kilka bombardowanych celów strategicznych, akcje prowadzone 24 godziny na dobę, już nie tylko w nocy. Samoloty startujące z Włoch, Niemiec, Wielkiej Brytanii. Dodatkowe wsparcie z lotniskowca Theodore Roosevelt. Pociski Tomahawk wystrzeliwane z czterech okrętów i łodzi podwodnych. Bezpilotowe samoloty szpiegowskie Predator i Hunter (jeden został strącony).
Gorsze wyniki - według wojskowych NATO - dają działania w Kosowie. Trudno idzie zwłaszcza eliminowanie czołgów i transporterów opancerzonych. Podczas Pustynnej Burzy przeciwko Irakowi (1991 r.) wypracowana została technika uziemiania czołgów (plinking): samonaprowadzające rakiety reagowały na ciepło ich silników. Ale Kosowo to nie pustynia - tłumaczy gen. Charles Wald, specjalista od planowania strategicznego w armii amerykańskiej. W dodatku dowództwo serbskiej trzeciej armii działającej w Kosowie doskonale orientuje się, skąd mają nadlecieć samoloty Sojuszu (rosyjski zwiad satelitarny?). Z odsieczą mają przyjść helikoptery Apache, ale już doskonale widać, że wojna tylko z powietrza ma swoje istotne ograniczenia.
Czas działa zdecydowanie na korzyść NATO - uważa gen.