Archiwum Polityki

Bijcie szeryfa

Nawet surowi krytycy Billa Clintona w USA chylą przed nim kapelusza - dał w końcu nauczkę łamiącemu prawa człowieka Slobodanowi i to bez straty jednego amerykańskiego żołnierza. Pochwały te wszakże w dużej mierze wyrażają po prostu ulgę z niespełnienia się niedawnych obaw. Było już tak źle, że wydawało się, iż będzie jeszcze gorzej: wojna potrwa długo, przekształci się w drugi Wietnam albo zakończy zgniłym kompromisem ośmieszającym NATO.

Zwolennicy i przeciwnicy bałkańskiej akcji zgadzają się, że Sojusz marnie rozegrał całą partię. W rokowaniach w Rambouillet - na przełomie roku - postawiono Serbów pod ścianą, każąc im zgodzić się na faktyczną acz odłożoną o trzy lata secesję Kosowa. Wykazano tym samym zadziwiającą nieznajomość Jugosławii i Bałkanów, łudząc się, że prezydent Miloszević przestraszy się jednego tupnięcia. Błędem było też ogłoszenie przez Clintona, że nie użyje wojsk lądowych.

Na kierownikach amerykańskiej polityki zagranicznej krytycy nie zostawili suchej nitki. Clintona oskarżono o prowadzenie wojny w stylu "I chciałabym, i boję się", pod dyktando sondaży opinii publicznej, które sygnalizowały, że kampanią lądową może narazić się wyborcom. Sekretarz stanu Madeleine Albright złośliwie sportretowano na okładce "Time´a" jako złowrogiego jastrzębia wojny, przypisując jej podjęcie decyzji o kampanii bez przewidzenia dalekosiężnych skutków międzynarodowych, pod wpływem osobistej obsesji "zdrady monachijskiej" (Czechów wydanych na łup Hitlera). "Strategia, która broni moralnych przekonań jej autorów tylko z wysokości 15 tys. stóp (aluzja do bombardowań nie narażających życia pilotów) wytworzyła sytuację, w której jest więcej uchodźców i śmiertelnych ofiar, niż to by się stało w wypadku zastosowania jakiejkolwiek innej kombinacji siły i dyplomacji" - pisał Henry Kissinger. Tak się kończy, kiedy wojnę robią ludzie, którzy nigdy nie trzymali w ręku karabinu - mówili przeciwnicy administracji.

Po pomyślnym zakończeniu konfliktu głosy te z miejsca zagłuszył chór "Clintonitów" i entuzjastów nowego, humanitarnego posłannictwa NATO - zwycięzców się wszak nie sądzi. Ale miłe zaskoczenie, że jednak udało się Miloszevicia złamać, szybko przytłoczyły refleksje o nieodgadnionych długofalowych rezultatach tej kampanii oraz kac moralny z powodu - jak to powiada Pentagon - "szkód ubocznych", czyli śmierci tysięcy cywilów.

Polityka 25.1999 (2198) z dnia 19.06.1999; Świat; s. 31
Reklama