Archiwum Polityki

Obcy w mieście

Pochodzą ze wsi z prowincji Henan na wschodzie i Heilongjiang na północy Chin. Od pięciu lat żyją w barakach, z daleka od żon i dzieci. Zarabiają dziennie równowartość 4–5 dol. Oczywiście, jeśli dostaną wypłatę. Na budowie w Chinach robotnicy nie mają miesięcznej pensji. Pieniądze wypłacane są po wzniesieniu nowego wieżowca. Potrzebujesz gotówki na lekarza lub na szkołę dla syna? Piszesz podanie do pracodawcy. On je rozpatruje. Pozytywnie lub nie. Wszelkie wydatki są potem odliczane. Szef odejmuje też pieniądze wydane na jedzenie dla robotników.

Wypłaty znikają często pomiędzy łańcuszkiem szefów i wtedy chłoporobotników nie stać nawet na coroczny bilet do domu. Jesienią 2004 r. weszło w życie prawo, które wyznacza kary za każdy dzień zwłoki w wypłacie należności. Teraz muszą nam zapłacić – cieszą się robotnicy maszerujący do pracy. Muszą albo i nie. Praw w Chinach jest wiele, a życie toczy się swoim torem. Nowe prawo dotyczy budowlańców na umowie o pracę, a wielu chłoporobotników nie ma pozwolenia na pracę w mieście. Dane Chińskiej Ogólnonarodowej Federacji Związków Zawodowych z 2001 r. mówią o 100 mld yuanów (ok. 12,5 mld dol.), które pracodawcy są winni 94 mln chłoporobotników. 70 proc. z tych pieniędzy należy się robotnikom budowlanym.

To właśnie chłopom pracującym na budowach, w fabrykach i restauracjach Chiny zawdzięczają błyskawiczny rozwój ekonomiczny. Dziesiątki milionów rolników ciągnie na wybrzeże i do stolicy, by tam znaleźć dobrobyt. W miastach czekają na śmiałków ciasne, rozpadające się domy bez ubikacji, bieżącej wody, prądu, a często nawet solidnej podłogi. Do tego praca od świtu do późnej nocy, bez dokumentów, na czarno, na budowie lub w służbie u bogatych.

Polityka 6.2005 (2490) z dnia 12.02.2005; Na własne oczy; s. 108
Reklama