Archiwum Polityki

Zaklinacze szczęścia

Mecz w Sztokholmie miał udowodnić, że polska reprezentacja piłkarska jest na wznoszącej fali i na najlepszej drodze do osiągnięcia pierwszego awansu do finałów mistrzostw Europy. Do stolicy Szwecji przyjechała więc 11-osobowa delegacja PZPN (to znacznie mniej niż w czasach prezesury Mariana Dziurowicza), grupka zaproszonych gości oraz spory tłum ludzi ze świata polityki, biznesu i mediów.

Jan Tomaszewski, który w 1974 r. podczas mistrzostw świata obronił w meczu ze Szwedami karnego, Grzegorz Lato, który strzelił wtedy zwycięskiego gola, zostali zaproszeni do Sztokholmu przez Polski Związek Piłki Nożnej w imię dawnych zasług i na szczęście. Szczęściu należy jednak pomagać, a na pewno nie przeszkadzać, co przez 90 minut meczu na Rascun skutecznie czynili polscy piłkarze.

Pod dość udanym spotkaniu z Anglią, we wrześniu w Warszawie, szanse na awans do baraży były duże. Bo chwilami w ogólnej euforii zapominano, że aby awansować, trzeba jeszcze wygrać baraże. A żeby się do nich dostać, wystarczyło zdobyć w Szwecji jeden punkt, w dodatku w meczu, na którym gospodarzom nie powinno specjalnie zależeć, bo zapewnili sobie wcześniej pierwsze miejsce w grupie. Czy zatem Szwedzi potraktują mecz poważnie - zastanawiano się w grupie osób mniej lub bardziej związanych z reprezentacją. Jeśli Szwedzi potraktują mecz ulgowo, dopuszczą do finałów Polskę, jeśli na poważnie i wygrają z Polakami, otworzą drzwi Anglikom. Nie brano pod uwagę jednego, że grający o pietruszkę Skandynawowie znani są z fair play, a w dodatku kończą udane dla nich eliminacje przed własną publicznością.

Prezes PZPN Michał Listkiewicz podkreślał przed meczem z zadowoleniem to, że sprawa dwóch pierwszych miejsc w grupie rozstrzygnie się ostatecznie nie między uznawanymi za faworytów po losowaniu grup Anglikami i Bułgarami, ale w bezpośrednim pojedynku Szwedów z Polakami. Jak mówił, również gospodarze nie kryli z tego powodu zadowolenia. Różnica polegała jednak na tym, że Szwedzi mieli awans w kieszeni zajmując pierwsze miejsce, a Polacy, by wywalczyć drugie, musieli na boisku co najmniej zremisować.

Polityka 42.1999 (2215) z dnia 16.10.1999; Wydarzenia; s. 18
Reklama