Rudolf Bauer jest świetnym przewodnikiem. Jego ojciec był Niemcem, matka Rosjanką, on sam chciał przenieść się z Rosji do Republiki Federalnej. Wystarczyło zdać egzamin z języka niemieckiego. Zdawał w 1995 r. i nie zdał. Mieszkał wtedy z żoną Lidią w Tjumeniu na Syberii. Tam się urodzili, bo Stalin tak chciał. Co to znaczy? To znaczy, że ojciec Rudolfa został deportowany z republiki nadwołżańskiej na Syberię po ataku Hitlera na ZSRR. A ojciec Lidii, oficer Armii Czerwonej, dostał się w ręce Niemców i zamiast palnąć sobie w głowę, dał się wywieźć do obozu jenieckiego. Gdy wrócił, trafił do gułagu.
Ciemno, ciemno, najjaśniej
Bauer nie widzi nic nadzwyczajnego w historii swej rodziny. Ludzi o podobnych losach nie brakuje w Kaliningradzie. – Tak czy inaczej, wszyscy to przyjezdni – dodaje Lidia – jak nie dzieci, to rodzice. Tu żyje się lepiej niż w Nowosybirsku. Albo w Tjumeniu. Do braku światła na ulicach można się przyzwyczaić. Zresztą w stołecznym Kaliningradzie tylko śródmieście jest oświetlone.
Latarka Rudolfa Bauera kieruje się na wszystko, co godne uwagi. Na przykład na dom, w którym urodził się wybitny malarz z przełomu wieku Lovis Corinth. Tablicę informującą o tym po niemiecku i rosyjsku ufundowali Niemcy, ale niewielkie muzeum powstało za pieniądze rosyjskie. Cienie przeszłości słabną. W końcu sierpnia 2003 r. otwarty został cmentarz 10 tys. żołnierzy niemieckich, poległych zimą 1944 r., gdy Armia Czerwona szturmowała Koenigsberg. Słyszy się nawet o odbudowie zamku książąt pruskich, wysadzonego na polecenie Kosygina prawie ćwierć wieku po wojnie.
Wojna oszczędziła Tapiau, ale późniejsze czasy były mniej łaskawe.