Środowisko krakowskiego SKS (Studencki Komitet Solidarności – opozycyjna organizacja założona w latach 70.) wykryło wśród siebie nowego agenta SB. Pierwszym był „Ketman” – Leszek Maleszka, dziennikarz, drugim jest „Monika” – Henryk Karkosza, wydawca. Podczas dekonspirowania Maleszki dominowało poczucie szoku. Mówiono: każdy, ale nie Leszek. Przecież on był z nami od początku. Maleszka w czasie, kiedy powiązano go z pseudonimem Ketman (sam się zresztą do współpracy przyznał), był cenionym publicystą „Gazety Wyborczej”. Z jego opiniami należało się liczyć. Tym bardziej zabolało, że człowiek z takim autorytetem zdradził za pieniądze i w tej zdradzie wytrwał.
Wyjście z cienia agenta Karkoszy szoku już nie spowodowało. Henio, jak go nazywali znajomi, od paru ładnych już lat pracował na złą opinię. W podziemiu był wydawcą nielegalnych książek, po wyjściu na powierzchnię kontynuował działalność wydawniczą, ale już komercyjnie. Żył z tego. Gorzej mieli się autorzy, których dzieła wydawał. – Karkosza kręcił z forsą, zwlekał z wypłatami, czasem w ogóle o tym zapominał – mówi jeden z pisarzy z kręgu Oficyny Literackiej, wydawnictwa kierowanego przez Henryka Karkoszę.
Ekscentrycznie i artystowsko
Jaki był Karkosza po 1989 r., nie ma dla tej historii najmniejszego znaczenia. Ważne, kim naprawdę był kilkanaście lat wcześniej. W latach 70. studiował prawo na krakowskim UJ. Był wtedy kolegą Bogusława Sonika, działacza SKS, dzisiaj eurodeputowanego. – Poznałem go chyba w 1978 r., miał za sobą dziwną drogę, ale mu zaufaliśmy – wspomina Bronisław Wildstein, wtedy czołowy działacz SKS, dzisiaj dziennikarz. Dziwna droga Karkoszy wiodła z uniwerku wprost do Milicji Obywatelskiej.