Wśród bieżących punktów spornych nie zabrakłoby konstytucji europejskiej, wojny w Iraku i głównego problemu dnia dzisiejszego – rury z rosyjskim gazem. Przeglądając prasę z ostatnich lat, można by dojść do przekonania, że najważniejszą osobą w stosunkach polsko-niemieckich jest niejaka Erika Steinbach, przewodnicząca Związku Wypędzonych, mimo że nie ma ona zbyt wiele do powiedzenia.
Jednym słowem, ocena stosunków polsko-niemieckich zależy od przyjętej perspektywy: długiej, właściwej historykom, albo krótkiej, dominującej u politologów. Z perspektywy dłuższej stan naszego współczesnego sąsiedztwa przedstawia się dobrze. Tylko w okresie ostatnich stu lat stosunki polsko-niemieckie przeszły przecież od fazy konfrontacji, czasami totalnej, do fazy kooperacji.
Dzisiaj istnieją zjednoczone Niemcy i niepodległa Polska – i mają one przyjaznych sąsiadów. Dzisiaj niemieccy kanclerze przyznają się do czytania książek Normana Daviesa, w tym jego rozprawy o Powstaniu Warszawskim – książki arcypolskiej, bardziej polskiej niż jakikolwiek Polak potrafiłby napisać. Przede wszystkim jednak nie występują już dzisiaj immanentne przyczyny wrogości polsko-niemieckiej. Pozostaje więc cierpliwie tworzyć struktury współpracy, szczególnie oddolnej. Wciąż są one słabe i czasami nie widać woli ich wzmocnienia, by przypomnieć chociażby niemieckie podejście do sprawy zanikającej polonistyki na uniwersytetach i braku nauczycieli języka polskiego, mimo że uczniowie są nim zainteresowani.
Zatem: z dalszej perspektywy trudno nie dostrzec przełomu.
Jest też jednak perspektywa krótka, a z niej wyłania się obraz o wiele bardziej smutny, skoro po latach przerwano postępujący dialog, odwracając się od sąsiadów. O tyle to dziwniejsze, że podstawowy spór polsko-niemiecki dotyczy przeszłości, pomimo że Niemcy od lat podkreślają – chyba nieco na wyrost – swój posthistoryzm, a w Polsce zainteresowanie wielką historią narodową wyraźnie opada, aczkolwiek przy jednoczesnym wzroście zainteresowania przeszłością lokalną i środowiskową.