Po ukazaniu się w prasie pierwszych informacji o śledztwie w prokuraturze zaczęły dzwonić telefony z pytaniami, czy konkretne nazwisko na pewno znalazło się na liście. Telefonujący deklarowali gotowość przyjechania i złożenia zeznań.
– Rzeczywiście okazało się już, że wszystkie te osoby były w latach 1997–2000 leczone w klinice kardiochirurgii i rzeczywiście nie żyją – mówi prokurator Wojciech Ogiński, szef Prokuratury Rejonowej Wrocław-Śródmieście. – Na 157 nazwisk tylko kilka było przekręconych. Zdaniem prokuratorów śledztwo zapowiada się na bardzo długo. Każdy przypadek będzie rozpatrywany oddzielnie. Sąd będzie musiał wyrazić zgodę na zwolnienie lekarzy z tajemnicy zawodowej. Przesłuchiwani będą nie tylko chirurdzy, ale cały personel biorący udział w operacjach.
– W skrajnych sytuacjach, jeśli zażąda tego biegły, może dojść nawet do ekshumacji – dodaje prokurator Ogiński.
Krążą anonimy
Anonim, który wpłynął do Ministerstwa Sprawiedliwości, był już kolejnym z serii.
– Zacząłem pełnić obowiązki kierownika kliniki w październiku 1997 r. – mówi dr Roman Krupacz. – W pół roku później do władz uczelni zaczęły nadchodzić donosy.
Anonimy były bez wątpienia pisane przez kogoś, kto świetnie znał nie tylko pracę kliniki, ale miał także pełny dostęp do dokumentacji medycznej. Zawierały nazwiska pacjentów i przyczyny ich zgonów. Tadeusz C. – bypassy, Marta D. – tętniak, Emma J. – zastawka mitralna, Franciszek P. – zastawka aortalna. „O kolejności operacji nie decydują przesłanki lekarsko-medyczne oparte na stanie chorego i badaniach diagnostycznych, w wyniku czego często pacjenci wymagający pilnej operacji czekają dłużej niż pacjenci mniej zagrożeni” – brzmiał donos.